Sto lat temu, na przełomie listopada i grudnia 1914 roku Żegocina i
okolice stały się terenem działań wojennych Wielkiej Wojny, bo tak nazwano I wojnę
światową. O tym, jak tragiczny był to okres, świadczą relację naocznych świadków
oraz licznie rozsiane w okolicy cmentarze wojenne, na których pochowano żołnierzy
walczących tu armii: rosyjskiej, pruskiej i austro-węgierskiej, w szeregach których
walczyli także Polacy. Najwięcej poległych - to ofiary operacji limanowsko -
łapanowskiej (2-12.12.1914 r.)
Dziś nie żyje już w Żegocinie żaden naoczny świadek wydarzeń z
czasów Wielkiej Wojny 1914 - 1918. Zachowały się na szczęście dokumenty i
wspomnienia, które pozwalają nam na bardziej lub mniej wierne odtworzenie wydarzeń
tamtych tragicznych czasów.
Jak powszechnie wiadomo tereny te znalazły się już w pierwszym
rozbiorze (1772 r.) pod zaborem austriackim. Dzięki uzyskaniu w latach 1860 - 1869 przez
Galicję (jak nazwano teren zaboru austriackiego) autonomii, mieszkańcy nie cierpieli
takich represji, jak Polacy pozostałych zaborów. Rozwijało się życie gospodarcze,
funkcjonowały szkoły. Pomimo ubóstwa, biedy, głodu na przednówku, żyło się tu
spokojnie. Jak pisze Czesław Blajda: "Szczęściem dla ludności było, że
następcy ks. Janczego /+1897 /proboszcze dr Stanisław Dutkiewicz i Andrzej Pawicki
prowadząc z obowiązku ludność w kierunku udoskonalenia duchowego, zajęli się
energicznie również jego ekonomicznym podniesieniem. Pierwszy z nich zajął się
najpierw młodzieżą opuszczającą Szkołę Podstawową i z myślą o niej założył
Czytelnię, do której książek dostarczało Krakowskie Towarzystwo Oświaty Ludowej.
Oprócz książek powieściowych znalazły się też książeczki rolnicze. Doceniał
bowiem proboszcz wykształcenie rolnicze dla uzyskania lepszych plonów z roli. A
słusznie rozpoczął od młodych, chcąc z nich zrobić postępowych gospodarzy. Dla
rolników zakłada w roku 1897 Kółko Rolnicze, które sprowadza nasiona i nawozy
sztuczne: kości,tomasynę. W r.1898 powstaje tu dom parafialny na zebrania, a w nim
sklep. W 1899 roku powstaje Pożyczkowa Kasa Reiffiesena, mająca służył ludności
kredytem za niewysoki procent. W r. 1902 staraniem proboszcza urządzony zostaje
dwutygodniowy kurs sadownictwa, w którym bierze udział kilkudziesięciu gospodarzy i
chłopców. Od 1904 r. rozpoczyna swą działalność nowy proboszcz ks. Andrzej Pawicki.
Z jego inicjatywy powstaje w Żegocinie Mleczarnia Związkowa, dla której zbudowano
budynek piętrowy. Wkrótce powstaje w parafii 7 filii mleczarń. Masło wytwarzane w
Żegocinie zyskało sobie wkrótce opinię najlepszego masła wytwarzanego w pow.
bocheńskim. Powstała Spółka Rolnicza, dla której zbudowano 2 magazyny na nawozy
sztuczne i zboże, jeden w Żegocinie, drugi w Łąkcie Dolnej. W budynku dawnej karczmy
Wąsówka w Łąkcie Górnej, będącej własnością dziedzica Łąkty, powstała
Piekarnia Związkowa, która dotąd spełnia chętnie swe zadanie zaopatrując w chleb
całą okolicę. Zachęcał do drenowania swych pól zwłaszcza, że 2/3 kosztów
pokrywał skarb państwowy i sam zdrenował plebańskie pole.
Ekonomiczny rozwój Żegociny wstrzymała pierwsza sza wojna światowa
trwająca od 1914-1918 r. Nie oszczędziła ona również okolic Żegociny w listopadzie i
w grudniu 1914 r. Pierwsze odziały wojsk rosyjskich pokazały się tu dnia 26. listopada
1914 roku. Nie pierwszy raz je tu widziano. Stało się to już 65 lat temu dnia i czerwca
1849 r.,kiedy Korpus Witebski w sile 15 tys. żołnierzy szedł wtedy przez Żegocinę, by
stłumić powstanie węgierskie. Sztab zamiesił na plebani, żołnierzy rozlokowano po
całej parafii. Nie całą dobę tu bawili, już o godz.3-ej rano następnego dnia odeszli
cicho nie uczyniwszy nikomu najmniejszej krzywdy, jak zanotował w księdze pamiętnej
ówczesny proboszcz żegocki.
"W listopadzie zaś 1914 r. po walkach w dniu 26. listopada 1914
roku z cofającymi się oddziałami wojsk austriackich po okolicznych górach, przez
ludność okoliczną "burkami" zwani (od szarych płaszczy żołnierzy) przeszli
przez Żegocinę, idąc na zachód i dopiero powstrzymani w okolicy Szczyrzyca i Góry
św. Jana cofając się zwolna powrócili tu po 9-ciu dniach w dniu 5 grudnia 1914 r.
staczając ciągłe walki z wojskami austriackimi oraz przybyłymi im na pomoc oddziałami
pruskimi, które Rosjan zaatakowały od południa, od strony Rybia i Kamionnej,a
następnie od Limanowy i Kamionki. Obie strony strony walczyły zawzięcie przez 10 dni, a
Rosjan, okopanych na wzgórzach Leszczyny dopiero walką na bagnety wypędzono z okopów,
spaliwszy przedtem zapalającymi pociskami poważną część Leszczyny. Rosjanie pobici
równocześnie koło Limanowy w zażartej walce zwłaszcza z wojskami węgierskimi na
górze Jabłońcu, wycofali się na wschód zatrzymując się dopiero na linii Dunajca.
Smutną pamiątką tych krwawych walk, w czasie których kościół żegocki przez 2
tygodnie dłużył za szpital wojskowy są cmentarze wojenne, których w samej parafii
żegockiej jest sześć: 1. koło kościoła, 2. na cmentarzu parafialnym, 3. w Łąkcie
Górnej w Granicach, oraz trzy mniejsze w Łąkcie Dolnej. Spoczywa na nich 59
Austriaków, 592 Prusaków i 182 Rosjan, razem 823 ludzi. A iluż żołnierzy trzech
walczących armii spoczywa na cmentarzu wojennym w Leszczynie, w Królówce na granicy
Łąkty Górnej, w Rajbrocie, na którym leży około 200 żołnierzy, w Kamionce i gdzie
indziej. W samym powiecie bocheńskim jest tych wojennych cmentarzy większych i
mniejszych że, jak o tym świadczy napis na tablicy umieszczonej na krzyżu na cmentarzu
wojskowym na terenie Królówki przy granicy Łąkty Górnej. W czasie tych walk Żegocina
nie zaznała większych strat ani w domach, ani w ludziach. Toteż wdzięczna ludność
parafii ufundowała w 1922 r. dwa dzwony kościelne największy z nich wagi 225 kg
posiadał napis "Fundacja parafii Żegocina na pamiątkę wskrzeszania Polski",
na drugim mniejszym także napis ze słowami "Na pamiątkę ocalenia Żegociny
podczas wojny 1914 r". Oba te dzwony w czasie II wojny zabrali hitlerowcy -
napisał w książce "Żegocina dawna i współczesna" Czesław Blajda.
Ten sam autor w pracy monograficznej "Rozdziele 1935"
przedstawił nastroje tutejszej ludności po zamachu w Sarajewie. "Tymczasem jak
grom z jasnego nieba spadła straszna wieść, że wybuchła wojna z Moskalem. Groza
zapanowała w całej wsi. Podawane z ust do ust przesadzone wieści o wojnie, która
wszystkich ludzi zmiecie ze świata, tak że jeden będzie szukał śladów drugiego, a
gdy je znajdzie to je będzie całował z radości - tak było pisane w książkach.
Ludzie gotowali się jak na Sąd Ostateczny. Wójt Walenty Zięba objeżdżał wieś na
koniu i wzywał chłopów na gromadę okrzykiem "Wojna, wojna". Na rozkaz
zebrali się wszyscy chłopi na gromadę w ciągu 24 godzin. Musieli iść chłopi na
wojnę, to też wkrótce nastąpiło pożegnanie z babami, koło karczmy w Murowańcu,
Baby nie chciały puścić swoich chłopów, lecz nic nie pomogły te babskie lamenty i
chłopi odjechali furami do Bochni. Późną jesienią ukazały się pierwsze patrole
kozackie, lecz szybko się cofnęły. Ludzie z lękiem oczekiwali swoich dalszych losów.
Każdy, gdzie mógł ukrywał swój dobytek, obawiając się, że "Moskale"
wszystko zabiorą i zniszczą. Niektóre cenniejsze rzeczy zakopywali ludzie w lasach. Z
drżeniem w sercu wychodzili mieszkańcy "na Góry", wyczekując z dnia na
dzień Moskali. Aż raz w jeden pogodny wieczorem odezwały się głuche huki armat,
gdzieś pod Przemyślem i Gorlicami. Rozgorzały łuny na horyzoncie wschodnim. Cała
wieś prawie wyległa na pobliskie wzgórze przyglądając się ze zgrozą wschodnim
stronom. Huk armat stawał się coraz głośniejszy, aż naraz ucichł i za kilka dni
przeleciał przez wieś patrol austryjacki, a za nim dzień cały i noc cofały się w
popłochu oddziały austryjackie. Na drugi dzień wysunęły się patrole kozackie z
Wojakowej i Moskale zajęli Rajbrot i wnet ukazali się na "kamieńskim dziole".
Za chwilę oddział kozaków, w baraniatych czapkach i z pikami w ręku przepędził przez
wieś co koń wyskoczy na Żegocinę. Moskale obchodzili się względnie z ludnością i
poza rekwizycjami żywnościowemi nic nie wyrządzili mieszkańcom. Nie długo jednak
stali we wsi Moskale, bo wnet otrzymali rozkaz marszu na Kraków. Moskale będąc u
szczytu swych powodzeń, że śpiewem maszerowali na zachód, a strwożoną ludność
uspokajali słowami "wyście nasi, a my wasi". Obiecywali sobie, że śniadanie
zjedzą w Krakowie, obiadować będą w Wiedniu, a wieczerzać w Berlinie. Tymczasem pod
Krakowem złamała się potęga carskiej Rosji. Na pomoc "naszym" przyszedł
Prus i dzięki temu zatrzymała się ofensywa rosyjska. Moskale rozpoczęli nagły
odwrót. Po kilku dniach spokoju, dały się usłyszeć strzały i we wsi zjawił się
patrol rosyjski wypytujący z niemałym strachem mieszkańców "Choroszo Gierman
stupaje". Moskale cofnęli się na Jastrząbkę i tam się okopali. "Nasi"
zajęli wieś i na Rosochatce się okopali. Rozpoczęła się żmudna walka pozycyjna.
Ludzie musieli uchodzić ze swych mieszkań , gdyż huraganowe pociski w każdej sekundzie
czyniły życie niepewnem. Tymczasem w "granicach" wrzała przez kilka dni
straszliwa walka. Pastwą tej zawieruchy padła Leszczyna, która spłonęła od granatów
pruskich i austryjackich. Po kilkudniowej, morderczej walce wycofali się Moskale do
Rajbrotu, poczem dalej na wschód. Ludność w czasie tych walk uchodziła wraz z
dobytkiem i inwentarzem do lasów. Niektórzy kopali dekunki na wzór wojskowych i w nich
siedzieli całemi dniami. Inni chowali się do piwnic. Niemcy obchodzili się znacznie
gorzej z ludnością od Moskali, to tez pozostawili po sobie niemiłe wrażenie. Wreszcie
przeminęła zawierucha wojenna i front przesunął się daleko na wschód. Chłopi poszli
na wojnę, więc nie miał kto ziemi uprawiać, a oprócz tego ziemia stratowana,
wyjałowiona, nie chciała nic rodzić. Długie lata pracowali mieszkańcy nad
podniesieniem się z nędzy i niedoli" - pisał Czesław Blajda, będąc
wówczas uczniem bocheńskiego gimnazjum.
Zaprezentowany przez niego opis działań wojennych zw 1914 roku na
terenie rodzinnego Rozdziela i okolicy nie może być podstawowym źródłem wiedzy, gdyż
autora nie było w wówczas jeszcze na świecie (urodził się bowiem we wrześniu 1915
roku). Swoją wiedzę musiał zdobywać słuchając opowieści starszych mieszkańców.
Bezpośrednim źródłem wiedzy może być natomiast wpis ówczesnego,
żegocińskiego proboszcza - księdza Andrzeja Pawickiego, który sprawował funkcję
proboszcza w okresie 3.VII.1904 do 7.VI.1916 roku w Księdze Parafialnej ("Liber
memorabilum in Żegocina" tom I; str. 54-57) pod rokiem 1914 dokonał następującego
zapisu: "Dla potomnych podaje się tu historję walk, jakie się rozgrywały w
tej parafji w roku 1914. Za zamordowanie przez Serbów w Sarajewie w dniu 29 czerwca 1914
r. - austryjackiego następcy tronu, wypowiedziała Austrja wojnę Serbji 28 lipca 1914.
Atoli wskutek tego zawikłała się w wojnę z Rosją, na co nie była przygotowaną.
Armie rosyjskie wkroczyły do Galicji, zajęły Lwów i otoczywszy twierdzę Przemyśl,
doszły w połowie września aż do linji rzeki Białej wpadającej do Dunajca. Wprawdzie
ich cofnięto za San, lecz w listopadzie znowu ruszyli Moskale na zachód i 26 listopada
1914 zajęli lasy i góry nad Rajbrotem i posunęli się do lasu "Kosówka"
zwanego w granicy Łąkty górnej. Patrole ich idące od Bytomska na
"Żarnówkę" zostały rozbite strzałami z karabinu maszynowego, ustawionego u
Michała Fąfary. W nocy cofnęły się austryjackie patrole z armatami z
"Lisówek" na południowy zachód od dworu w Łąkcie, a masy Rosjan przeszły w
stronę Gdowa. Przez 9 dni panowała względna cisza. Dopiero 4 grudnia - gdy Moskali
odepchnięto z okolic Krakowa i zmuszono do odwrotu, linja bojowa zbliżyła się do
parafji Żegocina. Już 2 grudnia bronili Moskale wzgórza zwanego "Przylasek"
przed atakami wojsk pruskich, które przyszły z pomocą od strony Rybia i Kamionnej. W
potyczkach brali udział także polscy legioniści będący w Bełdnie. 4 grudnia trwają
cały dzień walki na Nowej wsi, gdy Moskale okopują się na wzgórzach
"Żarnówka" i "Górczyna". 5 grudnia opuścili Moskale dwór w
Łąkcie i Konice. Prusacy zaś oczyściwszy las Żegocki i Bytomski przy pomocy armat
umieszczonych na "Widomej", atakują wzgórze "Żarnówka". Walka
zażarta się toczy, Moskale bronią się zaciekle do godziny 3 popołudniu, wtedy bowiem
Prusacy zdobyli Żarnówkę, ale też zaraz dostali się pod ogień armat rosyjskich
ustawionych na gościńcu Leszczyna - Lipnica. Moskale cofnęli się na północ od potoka
płynącego od Bytomska przez Łąktę górną i okopali się w lesie
"Kosówka", Dębinach, Granicach ponad Skrzydłówką ku Łąkcie dolnej i
Leszczynie. Prusacy zaś zajęli lewy brzeg potoka i okopali się, mając działa w
Zagrodach koło dworu, Lisówkach, dołach na Konicach i pod Witkówką. Celem obrony
przed atakami Moskali z Rajbrotu mają działa pod Żarnówką i na wzgórku w Żegocinie
naprzeciw tartaku. Walki na tej linji trwały przez 14 dni. Prusacy dążyli do wyparcia
Moskali z lepszych pozycyj, przyczem wielu ich ginęło a mnóstwo odnosiło rany. Celem
wypędzenia Moskali z Leszczyny strzelali Prusacy płonącymi pociskami i spalili całą
wieś, ale dopiero walka na bagnety i przełamanie pozycji rosyjskich w Rajbrocie zmusiły
ich do dalszego odwrotu. Przez cały czas walk był szpital w Kościele i na plebanji w
Żegocinie, a nabożeństwa odprawiało się w kaplicy na cmentarzu, a potem w zakrystji.
Jako pamiątka walk pozostało 6 cmentarzy wojskowych, na których jest pogrzebanych: 1)
koło samego kościoła 12 austrjackich, 72 pruskich, 10 rosyjskich żołnierzy, 2) na
cmentarzu parafjalnym 22 Austr. 153 Prusaków 102 Moskali, 3) w Łąkcie górnej w
"granicach" 25 Austr. 76 Prus. 60 Moskali, a 4) na trzech mniejszych cmentarzach
w Łąkcie dolnej leży: 124 + 11 + 56 samych Prusaków. Razem tedy znalazło tu
odpoczynek swój 59 austryjaków, 592 prusaków i 172 moskali czyli 823 ludzi".
W archiwum parafialnym w Żegocinie znajduje się także dokument "Opisy
zdarzeń wojennych w Żegocinie i okolicy w 1914 r." napisany przez Michała
Krawczyka. Świadek tych wydarzeń pisze tak: "Rosjanie wkroczyli do Rajbrotu,
zajęli okoliczne lasy, prowadząc ożywioną działalność patroli Kozaków, których
mocno ostrzeliwano z broni maszynowej, ręcznej, a też i artylerii stojącej na polach
dworskich. W dniach następnych walki toczyły się na Królówce, Połomiu i we wsi.
Rosjanom udało się przerwać linie obronne oddziałów węgierskich, a nawet i zabrać
wielu jeńców. W tym czasie zdarzył się wypadek jeszcze długo wspominany po wojnie, a
mianowicie jeden ze szrapneli austriackich trafił w ukryty przed Rosjanami połeć
słoniny, co wzbudziło wesołość wśród nich, a nawet naśmiewano się, że Austriacy
strzelają słoniną. Po kilku dniach Rosjan wyparła kawaleria węgierska przy silnym
oporze w rejonie kościoła i Żarnówki, gdzie na pomoc przyszły wojska pruskie. Po
skończonej walce około 4 po południu Żegocina została oczyszczona z Rosjan, a
Żarnówkę zajęli Prusacy. Pobojowisko przedstawiało okropny widok, pola pokryte
zabitymi Prusakami, Rosjanami, Austriakami. Obok mnóstwo broni i materiałów zrabowanych
poprzez Rosjan i ukrytych w okopach. Wojska nie mogąc sobie poradzić z chowaniem
zabitych, zmusiły do tego chłopów pod kierownictwem wójta Szymona Piecha. W 1917 r.
Urząd Wojskowy w Wiśniczu podał, że w okolicy Żegociny pochowano 59 Austriaków, 592
Niemców i 172 Rosjan".
W tym samym archiwum parafialnym zachował się także list, napisany
przez żołnierza Legionów Józefa Piłsudskiego - Józefa Trelę do żegocińskiego
proboszcza. Jest w nim taki oto opis działań wojennych w okolicy Żegociny: "Z
Moskalami stoczyliśmy koło Limanowej szereg walk, a Limanowa przechodziła z rąk do
rąk. Wreszcie Moskale cofnęli się szosą w kierunku Żegociny. Na drugi dzień
opanowaliśmy wzgórza nad Bełdnem i sąsiednimi wioskami. Po zajęciu wioski Bełdno
kapitan Norwid wysłał patrole w kierunku Łąkty, gdzie naszą patrol przyjęto
gościnnie we dworze. Prusacy zajmowali pozycje na lewo od naszych i rozporządzali 100
armatami. Rankiem przy grzmocie dział rozpoczął się atak i grupa Legionów
zaatakowała wzgórze Żarnówka od południa, a Prusacy od strony zachodniej. Bitwa
szalała do godz. 4-tej po południu, a do niewoli zabrano 4.750 Moskali. Po przenocowaniu
w Bełdnie na drugi dzień udaliśmy się przez Limanową do Marcinkowic, gdzie druga
grupa Legionów walczyła zawzięcie z Moskalami. Po połączeniu obu grup stawiliśmy
opór z pomocą 2 pułków austriackich sprowadzonych z Serbii. Wkrótce przyszło do
walnej zwycięskiej bitwy, a Moskale cofając się potopili działa w Dunajcu".
Działania wojenne Legionów Piłsudskiego w okolicy Żegociny
potwierdza kolejne żródło. Są to wspomnienia Felicjana Sławoja-Składkowskiego,
pisane w czasie działałań wojennych. Późniejszy Premier Polski był w tamtym czasie
lekarzem wojskowym i na na stronach 46 - 52 wydanych w postaci książki wspomnień pt.
"Moja służba w Brygadzie" tak pisze o pobycie części Legionów w Bełdnie i
okolicy: "5 grudnia (1914). Piszę na wzgórzu, za wsią Bełdno, godzina 10
rano. Doszliśmy do wsi wczoraj koło 6 wieczorem, gdy było już ciemno. Ze Słopnicy
maszerowaliśmy do Limanowej, potem szosą w bok wzięliśmy na Młynne, skąd zasypanymi
śniegiem ścieżkami polnymi, przez gorę Kamienną dotarliśmy do Bełdna. Jest tu jeden
tylko nasz V batalion. Mamy współdziałać z węgierska kawalerią. Cały czas marszu
nie wiadomo było gdzie możemy spotkać Moskali. Praca patroli ubezpieczających jest
bardzo ciężka w górach, po bezdrożach zasypanych śniegiem. Ludność góralska
wszędzie witała nas z radością, dawała mleko i zapraszała na nocleg. Szliśmy od
osiedla do osiedla. Górale szli przed patrolami, chodzili znajomymi sobie tylko
przejściami do wiosek i po półgodzinie, godzinie wracali z wiadomościami. Od góry
Kamiennej (chodzi o Kamionną - przyp. autora) wieści były stale, że Moskale dziś
byli, nałapali kur, gotowali ziemniaki, ale o zachodzie słońca poszli. Po takim
"wywiadzie" patrole wchodziły do wsi, przechodziły ją całą aż do drugiego
końca, po czym i batalion posuwał się naprzód. Z podobnymi ostrożnościami weszliśmy
do Bełdna. Rozkwaterowaliśmy się możliwie gęsto, wystawiliśmy placówki na
wszystkich drogach, wychodzących ze wsi, poza tym - mocne warty kwaterunkowe. Trudno się
było zorientować w nocy w tym górzystym terenie. Mróz był mocny, pełnia księżyca
szkliła się na śniegu. Byliśmy dobrze zmęczeni marszem, toteż chłopcy z radością
wchodzili do ciepłych, zapraszających oświetlonymi oknami, chat góralskich. W chacie
dowództwa batalionu było ciepło, widno i zacisznie. W wielu chatach w Polsce w tym
czasie brakło już nafty. Tutaj, z powodu bliskości Limanowej było nafty pod dostatkiem
i świeciła się duża wisząca lampa. Grzaliśmy się przy kominie i piliśmy kawę
białą, gdy niedaleko rozległy się strzały, a za kilka minut z placówki
przyprowadzili żołnierze jeńca - kawalerzystę z koniem. Był to tęgi chłop z pułku
ułanów, który przed wojną stał w Pińczowie. Jechał z powrotem, po oddaniu rozkazu,
do oddziału rosyjskiego, który stoi na noc kilometr od nas. Pomylił się co do dróg i
wjechał na naszą placówkę. Chciał uciekać, ale zaczęli strzelać, więc musiał
się poddać. Był uprzejmy i "dobroduszny", ale mimo wypitej kawy nic prawie
nowego nam nie powiedział, tłumacząc się nieznajomością nazw miejscowości.
Dowiedzieliśmy się tylko, że jest tu piechota i kawaleria rosyjska, że są na noclegu
bardzo blisko od nas, że jest ich dużo i są naokoło naszej wsi. Jeszcze trzy godziny
temu byli w naszej wsi. Te zeznania zgadzały się z opowiadaniem naszego gospodarza.
/.../ W międzyczasie w różnych miejscach poza wsią rozpoczęło się
"pykanie" z karabinów. Po skończeniu meldunku obywatel Norwid kazał
adiutantowi batalionu, obywatelowi Kazimierzowi, odwieźć meldunek do odległego 5
kilometrów Rzegocina (Rzegociny - dziś Żegociny - przyp. aut), gdzie miało
być dowództwo brygady węgierskiej. Ze względu na bliskość nieprzyjaciela kazał, by
ktoś jechał z adiutantem Zgłosiłem się na ochotnika, komendant batalionu zgodził
się i zaczęliśmy szykować się do drogi obywatel Kazimierz, ja i ordynans konny
Wendlicz. Miałem wtedy wysokiego tęgiego siwego ogiera. Wzięty był od wozu z taboru i
parę tygodni do rozpaczy doprowadzał mię skręcaniem uporczywym na każdy mostek przy
szosie, wiodącej do chałupy przydrożnej. Po pewnym czasie nabrał wyglądu konia
wierzchowego, zwłaszcza po otrzymaniu siodła kawaleryjskiego, kupionego pod Mszaną
Dolną. Przy siodłaniu konia ordynans zasłonił tym razem kawałkiem płachty menażkę,
która za siodłem błyszczała zbyt "wspaniale" przy blasku księżyca.
Siedliśmy na konie. Wendlicz na wziętego do "niewoli" Czernogorię. Który
okazał się kuty na tępo i ślizgał się co chwila. Gospodarz wyprowadził nas za dom,
mówiąc: "Pojedziecie panowie w tę stronę, aż za wieś, a tam droga pod górkę i
dalej wprost, jak strzelił, do Rzegocina". Ruszyliśmy wsią. Jechałem przodem,
gdyż koń mój był świeżo na ostro kuty i szedł najśmielej. za mną Kazimierz, za
nami Wendlicz. który wołał co chwila, by na niego zaczekać. Minęliśmy wieś, ot i
rozwidlenie dróg, o którym mówił gospodarz, ale przy świetle księżyca obydwie drogi
idą "pod górkę". Którą wybrać ? Krótka narada pojechaliśmy na lewo,
gdyż ta droga zdawała się być najbardziej "pod gorę". Za wsią
cisza - księżyc świeci, jak w bajce. Jedziemy jeden za drugim wąską drogą, łamiąc
kopytami koni lód zamarzniętych kałuż. Jesteśmy na białej płaszczyźnie, przed nami
kępka sosen, a za nią czarne półkole boru. Podjeżdżamy do kępki sosen, stajemy w
cieniu i stąd patrzymy, którędy dalej jechać. Droga od kępki sosen idzie lewą
stroną polany leśnej, wreszcie gubi się w ciemnym lesie, który jest od nas o paręset
kroków. Cisza. Jedziemy naprzód. Jest nam nieswojo. Podjeżdżamy do lasu. Szumi górą,
a w dole jakaś cisza tajemnicza Wyjęliśmy pistolety, wjechaliśmy pod drzewa i
słuchamy. Nic. cicho... Coś mi mówi, by nie jechać dalej, ale wstyd przy/nać się z
tym przed kolegami. Rozglądam się. Po drugiej stronie polany dostrzegam małą chałupę
tuż pod lasem. Nie ma światła w oknach. Proponuję, by obywatel Kazimierz z Wendliczem
zostali na polanie, a ja podjadę do chałupy dowiedzieć się którędy droga do
Rzegocina. Wyjeżdżamy na środek polany, oni zatrzymują się, a ja jadę w kierunku
chaty. Kładę się na siodle, by przejechać między drzewami sadu i nie schodząc z
konia, stukam do okna. Jakieś chrząkanie, kaszel i przed chatę wychodzi stary góral. -
Gospodarzu, którędy do Rzegocina ? - pytam. - Do Rzegocina? To pan nasz, Polak? - Tak,
którędy do Rzegocina? Góral przyjrzał mi się uważnie, a potem: - Ponocku, co wy tu
robicie, uciekajcie stąd, tu Moskale za drzewami okopy sypią, u mnie w chałupie czaj
warzą, ino ich patrzyć, siła ich tu wielka, uciekajcież! Zawróciłem konia,
wyjechałem na polanę i krzyknąłem Kazimierzowi, by koniem zawracał, gdy z lasu
rymnęła na nas salwa karabinowa. Szła nie od chaty, lecz z tego miejsca brzegu polany,
gdzie baliśmy się wjechać. Po pierwszej salwie koń mój drgnął i przyklęknął.
Wyrzuciłem nogi ze strzemion i rzuciłem się na wznak na rolę. Druga salwa i trzecia.
Koń mój westchnął, upadł na ziemię i zaczął rzęzić. Para z niego poszła. Bił
kopytami o ziemię, usiłował się zerwać, ale nie mógł. Ściskam w garści pistolet,
przewracam się na brzuch, patrzę - dwa inne nasze konie też tarzają się u śniegu.
Poza tym cisza, z lasu nikt nie wychodzi. Las szumi po dawnemu. Leżę na roli w śniegu,
obok widzę drogę w płytkim parowie, z którego głos Kazimierza: - Doktorze. Żyjesz ?
- Żyję, a wy? - Myśmy zdrowi. /.../ Było około czwartej nad ranem Moskałę zaczęli
z trzech stron pukać na naszą wieś. Kule docierały wszędzie, w opłotki i za
chałupy. Okazało się później, że Moskale atakowali Rzegocin, gdzieśmy chcieli
dojechać. Patrol pruskich ułanów, który jechał do Rzegocina właściwą drogą, dla
nawiązania łączności z huzarami, wpadł w zasadzkę i został zniesiony. Nasze więc
szczęście, żeśmy zabłądzili. Komendant batalionu wobec gwałtownego ognia Moskali
naokoło wsi zarządził wycofanie się za wieś, na wzgórza, skąd nadeszliśmy wczoraj.
O świcie nadszedł batalion niemieckiej piechoty, który miał rozkaz zaatakowania lasu,
pod którym zginęły nasze konie. Dowódca batalionu niemieckiego zaproponował
obywatelowi Norwidowi atakować razem. Obywatel Norwid w myśl instrukcji komendanta
oświadczył, że podlega dowódcy brygady węgierskiej, że bez rozkazu nie będzie
atakował. Major, Niemiec, był wściekły, ale nic nie mógł poradzić. Obywatel Norwid
wyznaczył tylko pół kompanii Sarmata celem ochrony skrzydła Niemców. My z naszych
wzgórz mogliśmy widzieć całe pole walki aż do lasu, gdzieśmy byli w nocy. Tymczasem
Niemcy zabrali się do roboty systematycznie. Za wsią pod drzewem złożyli w porządku
rzędami wszystkie tornistry, postawili przy nich wartę, a sami rozwinęli się w
tyralierę i dalejże w las. Nie było im sporo na "naszej" polanie. Moskale
prali z brzegu lasu tak, że Niemcy nawet nie doszli do naszych koni, które widać było
przez lornetkę. Wreszcie już po południu jedna kompania Niemców oskrzydliła las i
Moskale cofnęli się z odrutowanych okopów w lesie. Niemcy weszli do lasu, tornistry
zabrali na fury. Nadjechał patrol huzarów i mogliśmy wysłać meldunek do dowódcy
brygady. Chłopcy Sarmata wrócili do batalionu. /.../ W czasie strzelaniny pod Bełdnem
mieliśmy dwóch rannych: Adolf Schmidt - w udo i Rudolf Sakoluk - w rękę. Niemcy mieli
duże straty przy zdobywaniu okopów w lesie, do którego jeździliśmy
"samotrzeć". Daj Boże zdrowie staremu góralowi, który nas ostrzegł".
Kolejne informacje na temat listopadowo - grudniowych wydarzeń zawierają
także wspomnienia, spisane przez księdza Piotra Stacha, który dnia 1 października 1914
roku rozpoczął pracę duszpasterską w Trzcianie. Kapłan pisze tak: "Już z
końcem września [1914] Rosjanie byli niedaleko Tarnowa, ale wojska austriackie na jakiś
czas wstrzymały ich dalszy pochód ku Krakowowi. W drugiej połowie października ruszyli
oni jednak naprzód i 26 listopada zjawili się w Trzcianie. Od kilku godzin słychać
już było w Trzcianie grzmot armat i świst pękających szrapneli. Do ostatniej chwili
byłem mimo wszystko dość spokojny i nawet z ciekawością wyczekiwałem nadejścia
pierwszych patroli wojska rosyjskiego. Jakoś nadeszły pod wieczór. Żołnierze rosyjscy
nie robili nam początkowo żadnej krzywdy, a oficerowie, którzy rozlokowali się na
plebani byli dla nas księży nawet bardzo uprzejmi. Podczas krótkiego pobytu u nas
zapraszali nas na czarną kawę po obiedzie - tak postępowali z nami przedstawiciele
wojska nieprzyjacielskiego, bo widocznie taki mieli nakaz i swym łagodnym postępowaniem
chcieli ludność miejscową dla siebie pozyskać. Całkiem natomiast inaczej obchodzili
się z nami oficerowie niemieccy: bezwzględnie i niegrzecznie - wszędzie bowiem
niedowierzając Polakom węszyli szpiegów i zdrajców. Dnie 26 i 27 listopada były dla
mnie po prostu straszne. W "Liber stipendiorum" zaznaczyłem o nich w
krótkości te słowa: "dni grozy, dni przerażenia". Nieprzyjemne dla mnie
chwile zaczęły się od rana 26 listopada.W tym dniu bowiem przyszedł pod piwnicę
plebańską znajdującą się pod wikarówką jeden z żołnierzy rosyjskich, by się do
niej dobrać i zabrać coś z niej do jedzenia. Zobaczywszy go wypowiedziałem do niego z
pewnym oburzeniem następujące słowa: "Myślałem żeście porządni ludzie, a
tymczasem myślę żeście złodzieje". Na to nastawiwszy na mnie swój karabin
odpowiedział z gniewem: "Ty sam złodziej" i jakiś czas mierzył do mnie,
chcąc mnie zabić albo może tylko nastraszyć. Przez chwilkę patrzyliśmy na siebie
groźnie i na tym się na szczęście skończyło. Żołnierz odszedł od wikarówki a ja
porządnie nastraszony poszedłem na plebanię z tym mocnym postanowieniem by z
żołnierzami nie zaczynać sprzeczki i nie bronić mienia plebańskiego, bo mógłbym
przy tym rzeczywiście coś naprawdę oberwać. Przez dwa dni, ile sobie przypominam,
trwały zacięte walki między wojskami austriackimi i rosyjskimi. Austriacy ustąpili a
Moskale poszli dalej na Łapanów i doszli w swym zwycięskim pochodzie aż pod
Wieliczkę. Potem jednak musieli się cofać i przyszli znów pod Łapanów - Trzcianę i
Leszczynę i z dniem 6 grudnia na nowo między Trzcianą a Leszczyną rozgorzały zacięte
walki, które trwały przeszło tydzień. Dnia 6 grudnia przyszły Austriakom od Jordanowa
posiłki niemieckie, na których czele stał pułkownik Von Bosmar. Z tym pułkownikiem
miał ks. proboszcz małą sprzeczkę na temat nie bardzo przyzwoity, bo za przeproszeniem
o nocnik. Pan pułkownik chciał nas początkowo wyrzucić z naszego mieszkania (ja bowiem
opuściłem wikarówkę i dla większego bezpieczeństwa przeniosłem się na plebanię,
gdzie zająłem jeden mały pokoik) ale jakoś udało nam się zatrzymać dla siebie dwa
czy może nawet tylko jeden pokoik dla nas obydwóch (dziś już tego dokładnie nie
pamiętam). Ks. Müller nie mógł jednak obronić żadną miarą swego nocnego naczynia,
które pułkownik postanowił zdobyć dla siebie za wszelką cenę. Kiedy ks. Müller
bronił stan swego posiadania wówczas rozwścieczony wprost pułkownik niemiecki odezwał
się do niego słowami: "Przyszliśmy tu przed Rosjanami i będziemy rekwirować
wszystkie potrzebna rzeczy". Na to proboszcz powołując się na swe niemieckie
pochodzenie odpowiedział po niemiecku: "Przyznaję się do niemieckiej narodowości
i będę się starał wygodzić ekscelencji to znaczy odstąpię moje nocne naczynie ale
mam za to otrzymać możność pozostania w swym pokoju". Po tych słowach
nastąpiła między pułkownikiem a ks. Müllerem zgoda. Ks. Müller odstąpił wreszcie
swój nocnik a myśmy pozostali przez czas dalszej walki z Moskalami na plebani. Od 6 do 8
grudnia trwały zacięte boje między nieprzyjacielskimi wojskami - niedaleko plebani i
wikarówki padały pociski armatnie, granaty, świstały szrapnele. Na wikarówce leżeli
ranni żołnierze niemieccy. Podczas walki razu pewnego kulki szrapnelowe utkwiły w
drzwiach wikarówki, nie wyrządzając jednak żadnej szkody rannym. Jedną z tych kulek
zabrałem ze sobą i zachowuję ją jako pamiątkę wojenną. Dnia 8 grudnia, o ile sobie
dobrze przypominam, przychodzi do mnie kapitan niemiecki, katolik rodem z Bochum w
Westfalii nad Renem i prosi mię, bym powiedział mowę pogrzebową na cmentarzu nad
trumną zabitego żołnierza niemieckiego. Niemcy bowiem nie uznają pogrzebu /fragment
nieczytelny/... Nie byłem jednak na tyle głupi, by iść na cmentarz i wygłaszać mowę
na cześć bohatera niemieckiego, broniącego naszej austriackiej ojczyzny i narażać
się na śmierć bo nad Trzcianą i nad cmentarzem padały wówczas gęsto kulki z
karabinów rosyjskich. Powiedziałem zatem kapitanowi, by o mowę pogrzebową poprosił
mego proboszcza ks. Müllera. Ale ten czuły o swą skórę nie dał się nabrać na
patriotyzm niemiecki i pozostał w domu. Poszedł zatem sam kapitan na cmentarz, by wobec
poległego żołnierza spełnić swój oficerski obowiązek. Nieszczęście chciało, że
w chwili jego przemówienia uderzyła go kulka rosyjska w głowę i położyła go trupem
na miejscu. Tak więc dzięki Opatrzności Bożej obaj z proboszczem uniknęliśmy
śmierci na polu chwały, która natomiast spotkała sympatycznego zresztą oficera
niemieckiego. Jego rodzina katolicka nadsyłała początkowo przez pewien czas pieniądze
na przyozdobienie grobu swego rodaka a potem zabrała zwłoki do Niemiec. Kiedy w 1948
roku byłem dnia 13 lipca w uroczystość św. Małgorzaty na odpuście w Trzcianie
zaproszony z sumą przez następcę ks. Müllera, a mego młodszego o rok kolegę ks.
Mikołaja Piechurę, uważałem sobie za obowiązek odwiedzić cmentarz i zobaczyć to
miejsce, na którym poległ wspomniany wyżej oficer niemiecki. Podczas walk niemiecko -
rosyjskich, które trwały od 6 grudnia do połowy miesiąca między Trzcianą leżącą w
kotlinie a Leszczyną znajdującą się na wyżynie przy głównej szosie prowadzącej od
Łapanowa na wschód, musiałem w Trzcianie dwukrotnie zaopatrywać chorych wśród
świstu kul karabinowych - na szczęście skończyło się na strachu, bo Opatrzność
Boża dziwnie czuwała nade mną w tych wojennych i krytycznych czasach.
W Trzcianie jest jeszcze jedno źródło informacji. W kronice szkolnej
kierująca placówką w latach 1914 - 1918 Zofia Wroniewiczowa pod datą 1 grudnia 1918
roku dokonała następującego zapisu: "Dnia 23-24 i 25 listopada 1914 odbywały
się utarczki patroli, a 26.XI.1914 wkroczyły do Trzciany pierwsze oddziały piechoty
rosyjskiej. Oddział 60 żołnierzy rosyjskich zajął zrujnowane mieszkanie w szkole wraz
ze swoim kapitanem. Na trzeci dzień piechota odeszła a na jej miejsce nadciągnął
szpital i część trenów. W parę dni później usunęli się i ci. W pierwszych dniach
grudnia przeciągnęły przez wieś pojedyncze grupy żołnierzy, często nawet bez broni,
tylko z nahajcami, kradnąc po drodze co się dało. W kilka dni potem Moskale usunęłi
się do sąsiedniej wsi Leszczyny a Trzcianę i okolicę południową zajęły wojska
austryackie. W połowie grudnia 1914 ewakuowano Trzcianę; pozostało tylko kilka rodzin,
między niemi i ja z dziećmi. Odbyła się tu straszna bitwa przez parę dni z rzędu, a
kule powybijały szyby i poprzebijały ściany, drzwi tak, że szkoła przedstawiała
okropny widok. Dnia 22.XII. 1914 nadeszły wojska pruskie, które wykonały przez trzy dni
szturmy, skutkiem tego wojska rosyjskie cofnęły się z Trzciany i Leszczyny. W
pierwszych dniach stycznia usunęły się wojska austrjackie i pruskie, a ich miejsce
zajęły treny austrjackie, które tutaj pozostały do kwietnia. W szkole znajdował się
przez ten czas areszt dla żołnierzy. W maju przybył inspektor szkolny p. Pietrzykowski
i zarządził rozpoczęcie nauki od 1 czerwca do końca lipca. Podjęłam więc naukę w
sali kancelarji gminnej, która poprzednio służyła jako szpital wojenny i w takiej to
sali obryzganej krwią, niebielonej, odbywała się nauka do 15.VII.1915 to jest do
chwili, kiedy sami rodzice przestali posyłać dzieci do szkoły z powodu robót polnych.
To źródło zawiera kilka oczywistych błędów. Wynikły one zapewne
z faktu, że autorka dokonała wpisu dopiero po czterech latach po opisywanych
zdarzeniach. Na pewno wojska pruskie nie weszły do Trzciany 22 grudnia, gdyż wtedy było
już po bitwie i oddziały jedynej na tym terenie pruskiej 48 Rezerwowej Dywizji Piechoty
walczyły już nad Dunajcem. W rzeczywistości wojska pruskie dotarły do Trzciany 4
grudnia 1914 roku.
Wybuch wojny i działania zbrojne w okolicy Żegociny znalazły odbicie
także w kronice Szkoły w Kamionnej. Kronikarz zapisał w niej następujace informacje:
"Od początku sierpnia wybucha wojna europejska czy nawet światowa. Z dala była
poczatkiem aż tu zbliżyła się, całkiem sie zbliżyła.Słychać było już w
październiku i listopadzie pomruk daleki i bliższe granie armat, szczególnie w
północnym, północno-wschodnim i północno-zachodnim kierunku. Wreszcie ta muzyka
przyciągła całkiem w sąsiedztwo tutejszej szkoły. Nauka ciągle w czasie wojennym
chromała. Z początkiem listopada przestała funkcjonować obnośna poczta. Natrącano i
mówiono o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Patrole wojskowe od połowy listopada po kilku
przejeżdżały tam i siam przez wioskę tutejszą. Ludzie ( i nauczycielstwo ) od
Łapanowa schroniło się tu jako w ogródku, w którym pewniejszy spokój. 25 listopada
wieczór znaczna ilość husarów węgierskich zawitała ku naszej radości do nas na
nocleg. W szkole nocował w mieszkaniu nauczyciela podpułkownik Puk. 26 listopada po
południu wkroczyło wojsko rosyjskie z Bełdna jezdną drożyzną do Kamionnej i przez
Kamionną ku Trzcianie, zostawiwszy w naszej wsi patrol. Konnicy tej najpierw
wkraczającej była wielka ilość (tak ze trzy razy pełno na bocznej drodze po ostatni
widomy szczyt Bełdna). Zaraz wtedy jak w ogóle w kraju nawiedziły patrole tą i
miejscową szkołę naszą. Następnych dni przejeżdżała po wsi patrol rosyjska bez
stałego tu pobytu, aż 4 grudnia po południu (w piątek) drogą od Tymbarku przybyło
niemieckie (pruskie) wojsko. Kule armatnie gwizdały ponad tutejszą wioską na wzajemne
przywitanie mających się spotkać wojsk. Nazajutrz 5 grudnia i dni następnych trwała
walka ku Leszczynie, która dobrze zobaczyła krew i zgliszcza aż do połowy grudnia.
Szkoła tutejsza 5, 6, 7, 8 i 9 grudnia gościła i pielęgnowała rannych niemieckiego
wojska z kapitanem E. Weinartem - profesorem nauk przyrodniczych z Dortmund 218 p. p.
Groby niezwykłe wojowników poznaczyły pola tutejszej okolicy w Trzcianie, Leszczynie,
Łąkcie Dolnej itd. Niechaj im ziemia będzie lekką! Spokój ich duszom! Walki te
grudniowe odepchnęły nieprzyjaciela do Dunajca (Kamionna miała u siebie rosyjskie
patrole przez oktawę, sąsiednie wsi i gminy, gdzie walki toczono, miały Rosjan przez 3
tygodnie). Nad Dunajcem trwały pozycyjne walki aż do maja 1915 r. Dopiero z majem
rozpoczęły sprzymierzone armie niemieckie i austryackie czyszczenie Galicyi. Wódz
niemiecki Mackensen, Austryaccy: Böhm Ermolli (zdobywca Lwowa 22/6 1915) (tekst
nieczytelny) Józef Ferdynand. 23 listopada 1914 poległ nad Pilicą ( pochowany w Czarnym
Lesie ) uczeń tutejszej szkoły i rodak tutejszej gminy Wojciech Pączek starszy
żołnierz (oberlayter 56 Pułku) były teolog, inteligent na swoim gospodarstwie. 7 maja
1915 poległ w Zawadce pod Brzostkiem drugi uczeń tutejszej szkoły, oberlajtnant i
komendant kompanii (22 lat) dwukrotnie oznaczony za dzielność Józef Kościesza
Ożegalski, też tutejszy rodak, którego zwłoki rodzina ku swojej i okolicy chlubie na
tutejszy cmentarz z końcem lipca 1915 sprowadziła. R. i. p !! Obaj ś.p. wspomniani
otrzymali od swoich władz przełożonych pełne uznanie swej waleczności.
Zapiski kierownika szkoły Stanisława Piasecznego, choć nieco
chaotyczne, dobrze przedstawiają przebieg wydarzeń, ba nawet zawierają poprawnie podane
nazwiska dowódców.
Odszukałem jeszcze jeden zapis dotyczący tych wydarzeń, który
znajduje się w Kronice Szkoły Powszechnej w Ujeździe, przechowywanej w archiwum
Publicznej Szkoły Podstawowej w Kierlikówce, gdyż szkoły w Ujeździe dziś nie ma. Pod
oznaczeniem roku szkolnego 1915/1916 czytamy: "W roku 1914 dnia 15 listopada z
powodu zajęcia budynku szkolnego przez wojska węgierskie, które powstrzymywały Rosyan
zawieszono naukę w tutejszej szkole. Przybory naukowe, tudzież akta szkolne zamknięto w
szafie szkolnej, a nauczycielka szkołu Julia Wanikiewicz zmuszona opuścić budynek
zamieszkała w sąsiedniej wsi Rdzawie. 25 listopada 1914 roku weszli do wsi Rosyanie i
przebywali do 4-go grudnia, w któym to dniu wyparci przez wojska niemieckie, cofnęli
się do wsi Leszczyny. W czasie pobytu Rosyan zaginęły akta szkolne i wszystkie przybory
naukowe; palono nimi w piecu. Mapy Europy, Mon. austr-węg. Polski i Galicya pokrajali
nożem, porobili rodzaj fartuszków i tak przybrani nawet po wsi chodzili. Zeszyty szkolne
rozdarowywali częsciowo, z reszta służyły im do zapisków, część zaś zdeptana i
zabłocona leżała na podłodze. Z aktów szkolnych ocalały metryki i dziennik podawczy.
Ludność odnosiła się do Rasyan ze strachem i tak starsi jako też i młodzież
ukrywali się o ile było można. Prócz rabunków tu i ówdzie i wymuszania żywności
nie popełniali innych gwałtów. 5-go grudnia wojska niem. urządziły telefon w szkole,
a na dachu punkt obserwacyjny, przez co zniszczono dach.Wzdłuż drogi prowadzącej do
Łąkty i pól przydrożnych urządziły wojska niemieckie rowy strzeleckie, do których
zabrano z budynku szkolnego wszystkie drzwi i tablicę. Walka celem wyparcia Rosyan z
Leszczyny trwała dwa trygodnie poczem wojska niem. w pościgu za wrogiem opuściły Ujazd".
W tej samej kronice, kilka zdań dalej ,autor wpisu pisze o wpływie
wojny na młodzież szkolną: "Wojna wywarła na młodzież szkolną, zwłaszcza
starszą, wpływ stanowczo ujemny. 1) Rozluźniła się karność, nie tyle w szkole, co w
domu, czego powodem brak ojców będących w wojsku a słabość matek. 2)
Rozpowszechniło się palenie tytoniu, tak że 3/4 uczniów dopełniającej nauki oddaje
się temu nałogowi, a i u uczniów na codziennej nauce nauczycielka znajdowała w
kieszeniach tytoń. 3) Brak ochoty do nauki objawił się ogromny. Prawdopodobnie dziecko
szkolne przemęczone pracą (brak ludzi) tak i w domu jak i w polu nie zaglądała do
książek jak tylko w szkole".
Bardzo cennym i dokładnie napisanym źródłem są wspomnienia mieszkańca
Leszczyny Jana Chojeckiego z Leszczyny, spisane na podstawie opowiadań ojca - Jana
Chojeckiego (ur. 25. XII. 1862 r.) oraz Stanisława Chojeckiego (ur.5.VI.1899 r). Jan
Chojecki spisał także "Wspomnienia z przebiegu mobilizacji i działań I wojny
światowej na terenie wsi Leszczyny". Oto fragment wspomnień dotyczący tego,
co działo się w Leszczynie w okresie październik - grudzień 1914 roku: "Około
połowy października na wieść o poruszaniu się wojsk carskich i niepokojących
wiadomościach z frontu, ludność z wsi zaczęła czynić przygotowania, do opuszczenia
swych domów, na wypadek działań wojennych tym bardziej, że wieś nasza leżała na
trasie głównego szlaku przemarszu obu stron wojennych. Na początku listopada zjechała
do wsi kolumna (szlachterii, rzeźnia), która bezpośrednio dostarczała mięso dla wojsk
walczących w okopach, zbliżających się nad Dunajec. Stacjonujący szwadron kawalerii
czynił codziennie zwiady, w kierunku Lipnicy. Ok. połowy listopada kolumna mięsna
opuściła wieś, a to miejsce zajęła artyleria i rankiem 25 XI patrol konny oznajmił,
że kompania piechoty zajmuje stanowiska frontowe, a następnie w Leszczynie. Oddziały
austryjackie nie stawiały żadnego oporu. Na domiar w opustoszałej wsi od wschodu pod
naciskiem wojsk carskich poczęły się przesuwać w kierunku zachodnim, najpierw kolumny
sanitarne marudery (oddział ułanów z końmi chorymi). W następnych dniach
października zjechała kolumna mięsno - piekarnicza w początkach listopada kolumny
taborów, szpital polowy, nieliczna artyleria, kawaleria i wreszcie kilka batalionów
piechoty powstrzymywało poruszające się wojska rosyjskie. Na linii frontu Bochnia -
Muchówka - Limanowa wojska austriacko - niemieckie nie stawiały ważniejszego miejsca
oporu. Przez Łąktę - Bełdno i Kamionnę szybko wycofywała się lekka artyleria, a
szwadrony kawalerii i pojedyncze zwiady piechoty w liczbie batalionu okopawszy się
wzdłuż drogi Leszczyna - Wichraz - Wola Pogw. Nie wykorzystując jej szybko wycofała
się aż do Łapanowa w zagrożeniach. I w Gdowie też nie było większych potyczek
bojowych, dopiero główny opór w okopach i artylerii skoncentrowany był na linii
Szkrydłów Myślenice - Kraków. Na terenie wsi Leszczyny było tylko trzech poległych
austriackich żołnierzy. Wkroczenie pierwszych patroli i oddziałów piechoty wojsk
carskich do wsi Leszczyna nastąpiło w przed dniem św. Katarzyny. W ciągu trzech dni i
nocy szosa w kierunku na Łapanów przesuwały się kolumny różnych rodzai broni.
Jeszcze nie ustał przemarsz wojsk carskich na zachód, aż tu nagle w piątym dniu po
klęsce poniesionej pod Krakowem i Jałowcową Górą w powiecie Myślenice nastąpił
gwałtowny powrót tych wojsk carskich na wschód. Pędzeni w pośpiechu przez wojska
niemiecko-austriackie zatrzymali się dopiero na linii półokrężnej Rajbrot - Leszczyna
- Wieruszyce - Pogwizdów. Zażarte walki na tym odcinku, z niewielkimi zmianami w terenie
trwały przez okrągłe 14 - dni. Piechota rosyjska okopawszy się wzdłuż szosy Trzciana
- Działy - Wola - Pogwizdów i szosa Trzciana - Muchówka - Rajbrot mając dogodne
warunki zaplecza - rozległe niziny, które ułatwiały dowóz żywności i amunicji
miały możność stawiać zacięty opór. Zaś napierająca armia niemiecko - austriacka
zajęła swe pozycje Bytomsko - Żegocina, Bełdno, Łakta - Kierlikówka, Ujazd -
Zbydniów i Wieruszyce - Kamyk. Kilka szwadronów kawalerii kwaterowało w Rdzawie i
Ujeździe artyleria umieszczona była wzdłuż drogi, Kierlikówka, Ujazd - Zbydniów, a
piechota ze swoimi okopami podeszła 300 - 500 metrów pod okopy wojsk Rosyjskich. Z uwagi
na to, że domostwa wsi Leszczyna były osadą zwartą, czyniąc dogodne warunki w
wypoczynku i częste zmiany ludzi w okopach. Wojska koalicji austriackiej zdecydowały
się na walkę wręcz. Po silnej kanonadzie artylerii carskiej z Połomia na okopy
niemieckie Trzciana (działy), piechocie Rosyjskiej nieudało się powstrzymać ataków
przeciwnika, lecz w drugim dniu t.j. 5.XII.1914linia walk nie uległa zmianie. To też
zniecierpliwieni Niemcy, przy pomocy posiłków ogniowych z Kierlikówki przystąpili do
gwałtownej kanonady wsi Leszczyna i w biały dzień 7.XII.1914r. kilka batalionów
piechoty niemieckiej, okopanej tuż tuż, blisko przeciwnika, pod gęstym obstrzałem
tyralierą skokami, nie bacząc na straty zabitych niziną szkolną, zwaną szkolnicą
kilkunastu żołnierzy Niemieckich przeskoczyło okopy rosyjskie, znajdujące się
wzdłuż szosy po stronie północnej, nie zważając na ukrytych cywilnych rodzin w
piwnicach strzelając i walcząc na białą broń położyli pokładem setki żołnierzy
Rosyjskich. Z miejscowych cywilów zostali zabici: Łukasik Józef (u kalisa) został
zabity dziadek, Paciorek Józef (u Filipki), Wrona Teresa (u Kopty), Gadzina Teresa,
Gadzina Jan, Małgorzata Kurczak, Aniela Kurczak, Chojecki Leon. Drugi i trzeci
jednocześnie prowadzony atak na białą broń wojsk piechoty Niemieckiej był prowadzony
w Leszczynie na sadkach w nizinie z południowej strony szos i za wielką górą. Bitwy te
poprzedzała silna kanonada Niemiecka na pozycje okopy żołnierzy rosyjskich
następowała chwilowa cisza, a później gwałtowne krzyki Hura - hura - hura. Wrzawa i
dogorywanie rannych trwały kilka godzin. Jednocześnie płonęły we wsi Leszczyna
następujące domostwa. Najpierw płonęły domy i zabudowania: Kurczaka Jana (N 10 -
numer 10 - przyp. autora), Gierka Franciszka, Tracza Jana, Tracza Marcina, Tatki Jana (N
77), Bębenka Jana, Chojeckiego Władysława (N 1 - u którego w stodole Niemcy zamknęli
ok. 15 żołnierzy rosyjskich i żywcem spłonęli), Tatki Jakuba, Czapeczki Błażeja
(125), Chojeckiego Józefa (N 3), Bębenka Jana (N 4), Stańdy Franciszka (N 5). Po
przełamaniu frontu piechoty rosyjskiej w Leszczynie pod szkołą i gwałtownych krzyków
rannych żołnierzy i cywilów w kilkunastu domach. Na odcinku tego frontu szkoła -
działy piechota rosyjska znajdująca się w okopach wywiesiła białe flagi - poddała
się. Na drugi dzień t.j. 9 XII osobiście z żołnierzami austriackimi przeglądaliśmy
jeszcze swoje zabudowania i w stodole napotkaliśmy rannego żołnierza Rosjanina, który
prosił o pomoc. Wojska austryjackie jeńców rosyjskich, o sile kilku batalionów,
zamiast prowadzić w kierunku na Łapanów, skierowano ich w kierunku Muchówki, gdzie
pierwotna linia frontu nie została przełamana. Będąc w kleszczach, Rosjanie nie tylko
odzyskali stracone siły, ale po dwóch dniach wyparli, z przełamanego odcinka frontu w
Leszczynie wojska austriackie, fortyfikując drugą linię okopów 50 m do przodu, w
pozycji piechoty austriackiej od poprzednio zajmowanej w rowie przydrożnym, a linia
obronna okopy niemieckie były ponownie na granicach. Wyparcie Austriaków, ze zabudowań
trwało dwa dni. My cywile schroniliśmy się u Bołda, w piwnicy, a było nas pięć
rodzin, ok. 30 osób. Rosjanie parli całą siłą. Szrapnel uderzył w jabłoń, która
rosła obok piwnicy. Żołnierze austriaccy wieczorem drugiego dnia bitwy rozkazali się
nam usunąć, bo jutro będzie straszny bój. 11. XII. 1914r. my z tej piwnicy nocą
uszliśmy do Trzciany, następnie po dwóch dniach do Kamionnej. W czasie naszego pobytu w
Trzcianie Niemcy, na odcinku Królówka przystąpili do gwałtownego ataku na białą
broń, na pozycje rosyjskie, lecz frontu nie przełamali. Walki na tym najbardziej
wysuniętym odcinku frontu znów przybrały na sile. Kierowane pociski artyleryjskie,
różnego kalibru z niezmiennych punktów: Łąkta, Kierlikówka, Ujazd, Zbydniów
powodowały dalsze pożary domostw w Leszczynie, a to: Wołowiec Józef (N 7), Chojecki
Jan (N 8), Duś Jan (N 9), Tracz Franciszek (83), Kurczak Jan (10), Gierek Franciszek
(11), Tracz Marcin, Tracz Jan, Skowronek Jan, Gadzina Jan, Holota Marcin, Burdel Józef
domostwa, Gadzina Ludwik, Łukasik Józef , karczma, szkoła nie zostały spalone.
Następnie spłonęły Puchała Józef (Paciorek), Skowronek Franciszek, Wrona Józef,
Gadzina Jan, (Kuźma nie spłonęły). Dalej płonęły Krawczyk Józef, u Szarajów tylko
same stodoły, Stabrawa Józef, Chojecki Jakub, Mikołajek Józef i dopiero Ujejska Maria.
Na drugiej stronie zostali spaleni: Balicki Franciszek, Krzysiek Błażej. Pośrodku
domostw Jan Cieśla, który przed wybuchem I wojny pełnił obowiązki kierownika szkoły
nowo zorganizowanej, dwuklas podstawowej szkoły w Leszczynie, w domach u Tracza
Franciszka i Bębenka Jana N 4. Wracając do działań wojennych to w dniach 10 i 14
grudnia po silnym huraganowym obstrzale artyleryjskim, przy świetle, dymie i smędzie
płonących domostw, piechota niemiecka przystąpiła do zmasowanego ataku na okopy
rosyjskie i na południowym stoku granic Królówka i Łąkta doszło do zaciętej bitwy
wręcz na białą broń. Świadczą o tej walce trzy rozległe cmentarze wojskowe. Podobne
boje w tymże czasie stoczone były w Rajbrocie, której śladem jest tamtejszy cmentarz.
I trzeci nie słabszy bój przeprowadzony był w lesie Wichrazu na styku granicy Leszczyna
- Wola tam również powstał cmentarz wojskowy. Pod wpływem okrążenia wypukłego już
frontu rosyjskiego i ogromnych strat wojska rosyjskie wycofały się w popłochu, przez
niziny Królówki - Olchawy - Wiśnicz, aż dopiero osadowiły się na prawym brzegu
Dunajca. W czasie trwania tych walk ludność wsi Leszczyna zmuszona była opuścić swe
domostwa, gdzie kto mógł udawał się do swoich bliskich, czy też znajomych. My,
Chojeccy od "Nyra" widzieliśmy z oddali płonącą wieś Leszczynę i odgłosy
toczących się bitew, naocznie obserwowaliśmy z Kamionnej, gdzie na te dni przyjęła
nas rodzina. W czasie pobytu w Kamionnej stały tu wojska obwodowe austriacko-niemieckie.
W Kamionnej dołączył do nas Piotr Zdebski z koniem, który wraz ze Stanisławem
Chojeckim udał się do Łąkty, aby przynieść paszę dla konia, lecz pod lasem, zwanym
Wójtówką stacjonizowały całe masy wojska austriackiego i tam zostali aresztowani,
jako szpiedzy. Lecz wójt z Kierlikówki Dudek stawił się za nimi i zostali zwolnieni,
zabrali za sobą wiązki siana. Po drodze byli obszczeliwani, przez wojska rosyjskie.
Wzdłuż drogi Łąkta oraz Zbydniów była umieszczona artyleria, która swoimi pociskami
sięgała na okopy rosyjskie w Leszczynie. Po ustaniu walk i nadejściu nowych austriacko
- niemieckich taborów piechoty kawalerii i artylerii, których przemarsz kolumnami
trwał, przez pełne trzy doby. Jeszcze należy wspomnieć, że bezpośrednio po wyparciu
piechoty rosyjskiej i austriackiej "arbait" kompania pozostała do usunięcia
ziemi z szosy i grzebania poległych. W pośpiechu zasypywano wszystko, co znajdowało
się w okopach. Poległych na pobojowisku grzebano prowizorycznie, na miejscu, w okopach.
Na czas świąt Bożego Narodzenia uprzątnięto pobojowiska, a tych miejsc było wiele. W
dniu 18 grudnia wróciliśmy do wsi Leszczyna, zastając resztki płonących domostw i
sterczące ruiny pieców, z chwiejącego się od wiatru 38 kominami. W ocalałym domu nr 6
Jana Pietrasa początkowo zamieszkało nas aż cztery rodziny. A u "Nyra" w nowo
wzniesionych murach lokowana była czasowo kuchnia wojskowa, z której my, jako dzieci
dużo korzystaliśmy. W ogrodach rozlokowała się kolumna piekarnia chleba i rzeźnia na
podwórzu u Osiki na "budzyniu". Rekwirowane bydło rzeźnicze z odległych wsi,
ogrodzone przebywało w obrębie nie spalonych domów Józefy i Jana Zdebskich. Do
wodopoju pędzono je codziennie do pozostałych jeszcze stawów podworskich. Dziennie bito
ok. 15 sztuk bydła. Rzeźnicy początkowo odsprzedawali pogorzelcom głowy i flaki.
Przygotowane pieczywo i mięso codziennie kolumny transportowe przewoziły do linii frontu
pod Zakliczyn. Ten pozorny zanik walk trwał przez styczeń i luty, a od połowy marca
znów poczęły przesuwać się kolumny różnego rodzaju wojsk austriacko - niemieckich w
kierunku Zakliczyna".
Zniszczenia w Leszczynie opisał także we wspomnianej już książce
Felicjan Sławoj Składkowski. We fragmencie opisującym przemarsz jego oddziału przez
Leszczynę pisze tak: "20 stycznia. Myślenice, wieczorem. - Wczoraj, 19
stycznia, nocowaliśmy w Gdowie, dokąd przyszliśmy z Lipnicy przez Leszczyny. We wsi
Leszczyny widoczne są ślady uporczywych walk. Prawie wszystkie domy doszczętnie
spalone. Sterczą na pogorzeliskach tylko kominy i części metalowe, na przykład
łóżka żelazne, maszyny do szycia. Poza tym nagie, walące się mury. Po obu stronach
drogi głębokie okopy z różnymi sprzętami, pościąganymi z chałup. Domy ocalone z
podziurawionymi dachami od karabinów maszynowych. Widocznie ludność uciekła z tej wsi
i teraz nie ma gdzie wrócić".
Tekst Jana Chojeckiego Chojeckiego wymienia imiennie cywilne i wojskowe
ofiary mieszkańców Leszczyny. W ostatnich czasach, dzieki cyfrowej digitalizacji
zbiorów bibliotecznych, można było podjąć się próby wyszukania osób z terenu gminy
Trzciana (do której należały także wioski obecnej gminy Żegocina), które przelały
krew lub złożyły daninę życia na różnych frontach I wojny światowej. Nawet nie
wyobrażamy sobie, że to tak duża liczba osób. Listy te publikowało
Cesarsko-Królewskie Ministerstwo Wojny, a przedrukowywała je austriacka prasa.
Więszość powyższych informacji pochodzi ze źródeł znajdujących
się na terenie gmin Żegocina i Trzciana. Znacznie dokładniejszy przebieg działań
wojennych na tym terenie możemy poznać z map, dzienników bojowych, rozkazów,
meldunków i innych dokumentów wojskowych znajdujących się w archiwach Wiednia i
Berlina. Opisują je także bezpośredni uczestnicy tych działań: dowódcy i żołnierze
walczących w tym rejonie jednostek pruskich i austriackich, którzy po wojnie wydali
swoje wspomnienia drukiem.
Dla zainteresowanych historią cennym źródłem wiedzy na temat walk w
okolicy Żegociny jest praca dr Jarosława Centka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w
Toruniu pt. "Działania niemieckiej 47. Rezerwowej Dywizji Piechoty w bitwie pod
Limanową - Łapanowem w 1914 roku", zamieszczone w książce pt. "Front
Wschodni I wojny światowej. Studia z dziejów militarnych i polityczno -
społecznych" (pod redakcją Michała Baczkowskiego i Kamila Ruszały, wyd. Historia
Jagiellonica, Kraków, 2013). Autor część zebranych informacji zaprezentował
uczestnikom XV. Rajdu Młodzieżowego "Szlakiem I wojny światowej. Jak Oni w 1914
roku". Wygłosił wówczas (10.11.2012 roku) wykład o walkach pruskiej jednostki w
okolicach Żegociny.
Kolejne informacje na temat grudniowych walk można znaleźć w
książce Wacława Polakiewicza pt. "Limanowa 1914", wydanej przez wydawnictwo
Bellona S.A. w 2014 roku. Autor tego opracowania także był gościem uczestników
werisażu wystawy historycznej "Wielka Wojna w Małopolsce", zorganizowanego
przez Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Zegocińskiej w dniu 27 września 2014 roku.
Zaprezentował obszerny wykład o I wojnie światowej, koncentrując się na przebiegu
walk na Podhalu, w tym w ramach operacji limanowsko - łapanowskiej. Omówił dokładnie
przebieg działań wojennych w tym regionie, wskazał na duże znaczenie tej kampanii.
Poinformował także o wydaniu kolejnej książki poświęconej tej tematyce noszącej
tytuł "Podhalański Adwent 1914. Szkice z czasów Wielkiej Wojny". |