Tadeusz Olszewski

KRWAWY GRUDZIEŃ 1914 ROKU

     Sto lat temu, na przełomie listopada i grudnia 1914 roku Żegocina i okolice stały się terenem działań wojennych Wielkiej Wojny, bo tak nazwano I wojnę światową. O tym, jak tragiczny był to okres, świadczą relację naocznych świadków oraz licznie rozsiane w okolicy cmentarze wojenne, na których pochowano żołnierzy walczących tu armii: rosyjskiej, pruskiej i austro-węgierskiej, w szeregach których walczyli także Polacy. Najwięcej poległych - to ofiary operacji limanowsko - łapanowskiej (2-12.12.1914 r.)
    Dziś nie żyje już w Żegocinie żaden naoczny świadek wydarzeń z czasów Wielkiej Wojny 1914 - 1918. Zachowały się na szczęście dokumenty i wspomnienia, które pozwalają nam na bardziej lub mniej wierne odtworzenie wydarzeń tamtych tragicznych czasów.
    Jak powszechnie wiadomo tereny te znalazły się już w pierwszym rozbiorze (1772 r.) pod zaborem austriackim. Dzięki uzyskaniu w latach 1860 - 1869 przez Galicję (jak nazwano teren zaboru austriackiego) autonomii, mieszkańcy nie cierpieli takich represji, jak Polacy pozostałych zaborów. Rozwijało się życie gospodarcze, funkcjonowały szkoły. Pomimo ubóstwa, biedy, głodu na przednówku, żyło się tu spokojnie. Jak pisze Czesław Blajda: "Szczęściem dla ludności było, że następcy ks. Janczego /+1897 /proboszcze dr Stanisław Dutkiewicz i Andrzej Pawicki prowadząc z obowiązku ludność w kierunku udoskonalenia duchowego, zajęli się energicznie również jego ekonomicznym podniesieniem. Pierwszy z nich zajął się najpierw młodzieżą opuszczającą Szkołę Podstawową i z myślą o niej założył Czytelnię, do której książek dostarczało Krakowskie Towarzystwo Oświaty Ludowej. Oprócz książek powieściowych znalazły się też książeczki rolnicze. Doceniał bowiem proboszcz wykształcenie rolnicze dla uzyskania lepszych plonów z roli. A słusznie rozpoczął od młodych, chcąc z nich zrobić postępowych gospodarzy. Dla rolników zakłada w roku 1897 Kółko Rolnicze, które sprowadza nasiona i nawozy sztuczne: kości,tomasynę. W r.1898 powstaje tu dom parafialny na zebrania, a w nim sklep. W 1899 roku powstaje Pożyczkowa Kasa Reiffiesena, mająca służył ludności kredytem za niewysoki procent. W r. 1902 staraniem proboszcza urządzony zostaje dwutygodniowy kurs sadownictwa, w którym bierze udział kilkudziesięciu gospodarzy i chłopców. Od 1904 r. rozpoczyna swą działalność nowy proboszcz ks. Andrzej Pawicki. Z jego inicjatywy powstaje w Żegocinie Mleczarnia Związkowa, dla której zbudowano budynek piętrowy. Wkrótce powstaje w parafii 7 filii mleczarń. Masło wytwarzane w Żegocinie zyskało sobie wkrótce opinię najlepszego masła wytwarzanego w pow. bocheńskim. Powstała Spółka Rolnicza, dla której zbudowano 2 magazyny na nawozy sztuczne i zboże, jeden w Żegocinie, drugi w Łąkcie Dolnej. W budynku dawnej karczmy Wąsówka w Łąkcie Górnej, będącej własnością dziedzica Łąkty, powstała Piekarnia Związkowa, która dotąd spełnia chętnie swe zadanie zaopatrując w chleb całą okolicę. Zachęcał do drenowania swych pól zwłaszcza, że 2/3 kosztów pokrywał skarb państwowy i sam zdrenował plebańskie pole.
   Ekonomiczny rozwój Żegociny wstrzymała pierwsza sza wojna światowa trwająca od 1914-1918 r. Nie oszczędziła ona również okolic Żegociny w listopadzie i w grudniu 1914 r. Pierwsze odziały wojsk rosyjskich pokazały się tu dnia 26. listopada 1914 roku. Nie pierwszy raz je tu widziano. Stało się to już 65 lat temu dnia i czerwca 1849 r.,kiedy Korpus Witebski w sile 15 tys. żołnierzy szedł wtedy przez Żegocinę, by stłumić powstanie węgierskie. Sztab zamiesił na plebani, żołnierzy rozlokowano po całej parafii. Nie całą dobę tu bawili, już o godz.3-ej rano następnego dnia odeszli cicho nie uczyniwszy nikomu najmniejszej krzywdy, jak zanotował w księdze pamiętnej ówczesny proboszcz żegocki.
    "W listopadzie zaś 1914 r. po walkach w dniu 26. listopada 1914 roku z cofającymi się oddziałami wojsk austriackich po okolicznych górach, przez ludność okoliczną "burkami" zwani (od szarych płaszczy żołnierzy) przeszli przez Żegocinę, idąc na zachód i dopiero powstrzymani w okolicy Szczyrzyca i Góry św. Jana cofając się zwolna powrócili tu po 9-ciu dniach w dniu 5 grudnia 1914 r. staczając ciągłe walki z wojskami austriackimi oraz przybyłymi im na pomoc oddziałami pruskimi, które Rosjan zaatakowały od południa, od strony Rybia i Kamionnej,a następnie od Limanowy i Kamionki. Obie strony strony walczyły zawzięcie przez 10 dni, a Rosjan, okopanych na wzgórzach Leszczyny dopiero walką na bagnety wypędzono z okopów, spaliwszy przedtem zapalającymi pociskami poważną część Leszczyny. Rosjanie pobici równocześnie koło Limanowy w zażartej walce zwłaszcza z wojskami węgierskimi na górze Jabłońcu, wycofali się na wschód zatrzymując się dopiero na linii Dunajca. Smutną pamiątką tych krwawych walk, w czasie których kościół żegocki przez 2 tygodnie dłużył za szpital wojskowy są cmentarze wojenne, których w samej parafii żegockiej jest sześć: 1. koło kościoła, 2. na cmentarzu parafialnym, 3. w Łąkcie Górnej w Granicach, oraz trzy mniejsze w Łąkcie Dolnej. Spoczywa na nich 59 Austriaków, 592 Prusaków i 182 Rosjan, razem 823 ludzi. A iluż żołnierzy trzech walczących armii spoczywa na cmentarzu wojennym w Leszczynie, w Królówce na granicy Łąkty Górnej, w Rajbrocie, na którym leży około 200 żołnierzy, w Kamionce i gdzie indziej. W samym powiecie bocheńskim jest tych wojennych cmentarzy większych i mniejszych że, jak o tym świadczy napis na tablicy umieszczonej na krzyżu na cmentarzu wojskowym na terenie Królówki przy granicy Łąkty Górnej. W czasie tych walk Żegocina nie zaznała większych strat ani w domach, ani w ludziach. Toteż wdzięczna ludność parafii ufundowała w 1922 r. dwa dzwony kościelne największy z nich wagi 225 kg posiadał napis "Fundacja parafii Żegocina na pamiątkę wskrzeszania Polski", na drugim mniejszym także napis ze słowami "Na pamiątkę ocalenia Żegociny podczas wojny 1914 r". Oba te dzwony w czasie II wojny zabrali hitlerowcy
- napisał w książce "Żegocina dawna i współczesna" Czesław Blajda.
    Ten sam autor w pracy monograficznej "Rozdziele 1935" przedstawił nastroje tutejszej ludności po zamachu w Sarajewie. "Tymczasem jak grom z jasnego nieba spadła straszna wieść, że wybuchła wojna z Moskalem. Groza zapanowała w całej wsi. Podawane z ust do ust przesadzone wieści o wojnie, która wszystkich ludzi zmiecie ze świata, tak że jeden będzie szukał śladów drugiego, a gdy je znajdzie to je będzie całował z radości - tak było pisane w książkach. Ludzie gotowali się jak na Sąd Ostateczny. Wójt Walenty Zięba objeżdżał wieś na koniu i wzywał chłopów na gromadę okrzykiem "Wojna, wojna". Na rozkaz zebrali się wszyscy chłopi na gromadę w ciągu 24 godzin. Musieli iść chłopi na wojnę, to też wkrótce nastąpiło pożegnanie z babami, koło karczmy w Murowańcu, Baby nie chciały puścić swoich chłopów, lecz nic nie pomogły te babskie lamenty i chłopi odjechali furami do Bochni. Późną jesienią ukazały się pierwsze patrole kozackie, lecz szybko się cofnęły. Ludzie z lękiem oczekiwali swoich dalszych losów. Każdy, gdzie mógł ukrywał swój dobytek, obawiając się, że "Moskale" wszystko zabiorą i zniszczą. Niektóre cenniejsze rzeczy zakopywali ludzie w lasach. Z drżeniem w sercu wychodzili mieszkańcy "na Góry", wyczekując z dnia na dzień Moskali. Aż raz w jeden pogodny wieczorem odezwały się głuche huki armat, gdzieś pod Przemyślem i Gorlicami. Rozgorzały łuny na horyzoncie wschodnim. Cała wieś prawie wyległa na pobliskie wzgórze przyglądając się ze zgrozą wschodnim stronom. Huk armat stawał się coraz głośniejszy, aż naraz ucichł i za kilka dni przeleciał przez wieś patrol austryjacki, a za nim dzień cały i noc cofały się w popłochu oddziały austryjackie. Na drugi dzień wysunęły się patrole kozackie z Wojakowej i Moskale zajęli Rajbrot i wnet ukazali się na "kamieńskim dziole". Za chwilę oddział kozaków, w baraniatych czapkach i z pikami w ręku przepędził przez wieś co koń wyskoczy na Żegocinę. Moskale obchodzili się względnie z ludnością i poza rekwizycjami żywnościowemi nic nie wyrządzili mieszkańcom. Nie długo jednak stali we wsi Moskale, bo wnet otrzymali rozkaz marszu na Kraków. Moskale będąc u szczytu swych powodzeń, że śpiewem maszerowali na zachód, a strwożoną ludność uspokajali słowami "wyście nasi, a my wasi". Obiecywali sobie, że śniadanie zjedzą w Krakowie, obiadować będą w Wiedniu, a wieczerzać w Berlinie. Tymczasem pod Krakowem złamała się potęga carskiej Rosji. Na pomoc "naszym" przyszedł Prus i dzięki temu zatrzymała się ofensywa rosyjska. Moskale rozpoczęli nagły odwrót. Po kilku dniach spokoju, dały się usłyszeć strzały i we wsi zjawił się patrol rosyjski wypytujący z niemałym strachem mieszkańców "Choroszo Gierman stupaje". Moskale cofnęli się na Jastrząbkę i tam się okopali. "Nasi" zajęli wieś i na Rosochatce się okopali. Rozpoczęła się żmudna walka pozycyjna. Ludzie musieli uchodzić ze swych mieszkań , gdyż huraganowe pociski w każdej sekundzie czyniły życie niepewnem. Tymczasem w "granicach" wrzała przez kilka dni straszliwa walka. Pastwą tej zawieruchy padła Leszczyna, która spłonęła od granatów pruskich i austryjackich. Po kilkudniowej, morderczej walce wycofali się Moskale do Rajbrotu, poczem dalej na wschód. Ludność w czasie tych walk uchodziła wraz z dobytkiem i inwentarzem do lasów. Niektórzy kopali dekunki na wzór wojskowych i w nich siedzieli całemi dniami. Inni chowali się do piwnic. Niemcy obchodzili się znacznie gorzej z ludnością od Moskali, to tez pozostawili po sobie niemiłe wrażenie. Wreszcie przeminęła zawierucha wojenna i front przesunął się daleko na wschód. Chłopi poszli na wojnę, więc nie miał kto ziemi uprawiać, a oprócz tego ziemia stratowana, wyjałowiona, nie chciała nic rodzić. Długie lata pracowali mieszkańcy nad podniesieniem się z nędzy i niedoli" - pisał Czesław Blajda, będąc wówczas uczniem bocheńskiego gimnazjum.
    Zaprezentowany przez niego opis działań wojennych zw 1914 roku na terenie rodzinnego Rozdziela i okolicy nie może być podstawowym źródłem wiedzy, gdyż autora nie było w wówczas jeszcze na świecie (urodził się bowiem we wrześniu 1915 roku). Swoją wiedzę musiał zdobywać słuchając opowieści starszych mieszkańców.
    Bezpośrednim źródłem wiedzy może być natomiast wpis ówczesnego, żegocińskiego proboszcza - księdza Andrzeja Pawickiego, który sprawował funkcję proboszcza w okresie 3.VII.1904 do 7.VI.1916 roku w Księdze Parafialnej ("Liber memorabilum in Żegocina" tom I; str. 54-57) pod rokiem 1914 dokonał następującego zapisu: "Dla potomnych podaje się tu historję walk, jakie się rozgrywały w tej parafji w roku 1914. Za zamordowanie przez Serbów w Sarajewie w dniu 29 czerwca 1914 r. - austryjackiego następcy tronu, wypowiedziała Austrja wojnę Serbji 28 lipca 1914. Atoli wskutek tego zawikłała się w wojnę z Rosją, na co nie była przygotowaną. Armie rosyjskie wkroczyły do Galicji, zajęły Lwów i otoczywszy twierdzę Przemyśl, doszły w połowie września aż do linji rzeki Białej wpadającej do Dunajca. Wprawdzie ich cofnięto za San, lecz w listopadzie znowu ruszyli Moskale na zachód i 26 listopada 1914 zajęli lasy i góry nad Rajbrotem i posunęli się do lasu "Kosówka" zwanego w granicy Łąkty górnej. Patrole ich idące od Bytomska na "Żarnówkę" zostały rozbite strzałami z karabinu maszynowego, ustawionego u Michała Fąfary. W nocy cofnęły się austryjackie patrole z armatami z "Lisówek" na południowy zachód od dworu w Łąkcie, a masy Rosjan przeszły w stronę Gdowa. Przez 9 dni panowała względna cisza. Dopiero 4 grudnia - gdy Moskali odepchnięto z okolic Krakowa i zmuszono do odwrotu, linja bojowa zbliżyła się do parafji Żegocina. Już 2 grudnia bronili Moskale wzgórza zwanego "Przylasek" przed atakami wojsk pruskich, które przyszły z pomocą od strony Rybia i Kamionnej. W potyczkach brali udział także polscy legioniści będący w Bełdnie. 4 grudnia trwają cały dzień walki na Nowej wsi, gdy Moskale okopują się na wzgórzach "Żarnówka" i "Górczyna". 5 grudnia opuścili Moskale dwór w Łąkcie i Konice. Prusacy zaś oczyściwszy las Żegocki i Bytomski przy pomocy armat umieszczonych na "Widomej", atakują wzgórze "Żarnówka". Walka zażarta się toczy, Moskale bronią się zaciekle do godziny 3 popołudniu, wtedy bowiem Prusacy zdobyli Żarnówkę, ale też zaraz dostali się pod ogień armat rosyjskich ustawionych na gościńcu Leszczyna - Lipnica. Moskale cofnęli się na północ od potoka płynącego od Bytomska przez Łąktę górną i okopali się w lesie "Kosówka", Dębinach, Granicach ponad Skrzydłówką ku Łąkcie dolnej i Leszczynie. Prusacy zaś zajęli lewy brzeg potoka i okopali się, mając działa w Zagrodach koło dworu, Lisówkach, dołach na Konicach i pod Witkówką. Celem obrony przed atakami Moskali z Rajbrotu mają działa pod Żarnówką i na wzgórku w Żegocinie naprzeciw tartaku. Walki na tej linji trwały przez 14 dni. Prusacy dążyli do wyparcia Moskali z lepszych pozycyj, przyczem wielu ich ginęło a mnóstwo odnosiło rany. Celem wypędzenia Moskali z Leszczyny strzelali Prusacy płonącymi pociskami i spalili całą wieś, ale dopiero walka na bagnety i przełamanie pozycji rosyjskich w Rajbrocie zmusiły ich do dalszego odwrotu. Przez cały czas walk był szpital w Kościele i na plebanji w Żegocinie, a nabożeństwa odprawiało się w kaplicy na cmentarzu, a potem w zakrystji. Jako pamiątka walk pozostało 6 cmentarzy wojskowych, na których jest pogrzebanych: 1) koło samego kościoła 12 austrjackich, 72 pruskich, 10 rosyjskich żołnierzy, 2) na cmentarzu parafjalnym 22 Austr. 153 Prusaków 102 Moskali, 3) w Łąkcie górnej w "granicach" 25 Austr. 76 Prus. 60 Moskali, a 4) na trzech mniejszych cmentarzach w Łąkcie dolnej leży: 124 + 11 + 56 samych Prusaków. Razem tedy znalazło tu odpoczynek swój 59 austryjaków, 592 prusaków i 172 moskali czyli 823 ludzi".
   W archiwum parafialnym w Żegocinie znajduje się także dokument "Opisy zdarzeń wojennych w Żegocinie i okolicy w 1914 r." napisany przez Michała Krawczyka. Świadek tych wydarzeń pisze tak: "Rosjanie wkroczyli do Rajbrotu, zajęli okoliczne lasy, prowadząc ożywioną działalność patroli Kozaków, których mocno ostrzeliwano z broni maszynowej, ręcznej, a też i artylerii stojącej na polach dworskich. W dniach następnych walki toczyły się na Królówce, Połomiu i we wsi. Rosjanom udało się przerwać linie obronne oddziałów węgierskich, a nawet i zabrać wielu jeńców. W tym czasie zdarzył się wypadek jeszcze długo wspominany po wojnie, a mianowicie jeden ze szrapneli austriackich trafił w ukryty przed Rosjanami połeć słoniny, co wzbudziło wesołość wśród nich, a nawet naśmiewano się, że Austriacy strzelają słoniną. Po kilku dniach Rosjan wyparła kawaleria węgierska przy silnym oporze w rejonie kościoła i Żarnówki, gdzie na pomoc przyszły wojska pruskie. Po skończonej walce około 4 po południu Żegocina została oczyszczona z Rosjan, a Żarnówkę zajęli Prusacy. Pobojowisko przedstawiało okropny widok, pola pokryte zabitymi Prusakami, Rosjanami, Austriakami. Obok mnóstwo broni i materiałów zrabowanych poprzez Rosjan i ukrytych w okopach. Wojska nie mogąc sobie poradzić z chowaniem zabitych, zmusiły do tego chłopów pod kierownictwem wójta Szymona Piecha. W 1917 r. Urząd Wojskowy w Wiśniczu podał, że w okolicy Żegociny pochowano 59 Austriaków, 592 Niemców i 172 Rosjan".
    W tym samym archiwum parafialnym zachował się także list, napisany przez żołnierza Legionów Józefa Piłsudskiego - Józefa Trelę do żegocińskiego proboszcza. Jest w nim taki oto opis działań wojennych w okolicy Żegociny: "Z Moskalami stoczyliśmy koło Limanowej szereg walk, a Limanowa przechodziła z rąk do rąk. Wreszcie Moskale cofnęli się szosą w kierunku Żegociny. Na drugi dzień opanowaliśmy wzgórza nad Bełdnem i sąsiednimi wioskami. Po zajęciu wioski Bełdno kapitan Norwid wysłał patrole w kierunku Łąkty, gdzie naszą patrol przyjęto gościnnie we dworze. Prusacy zajmowali pozycje na lewo od naszych i rozporządzali 100 armatami. Rankiem przy grzmocie dział rozpoczął się atak i grupa Legionów zaatakowała wzgórze Żarnówka od południa, a Prusacy od strony zachodniej. Bitwa szalała do godz. 4-tej po południu, a do niewoli zabrano 4.750 Moskali. Po przenocowaniu w Bełdnie na drugi dzień udaliśmy się przez Limanową do Marcinkowic, gdzie druga grupa Legionów walczyła zawzięcie z Moskalami. Po połączeniu obu grup stawiliśmy opór z pomocą 2 pułków austriackich sprowadzonych z Serbii. Wkrótce przyszło do walnej zwycięskiej bitwy, a Moskale cofając się potopili działa w Dunajcu".
    Działania wojenne Legionów Piłsudskiego w okolicy Żegociny potwierdza kolejne żródło. Są to wspomnienia Felicjana Sławoja-Składkowskiego, pisane w czasie działałań wojennych. Późniejszy Premier Polski był w tamtym czasie lekarzem wojskowym i na na stronach 46 - 52 wydanych w postaci książki wspomnień pt. "Moja służba w Brygadzie" tak pisze o pobycie części Legionów w Bełdnie i okolicy: "5 grudnia (1914). Piszę na wzgórzu, za wsią Bełdno, godzina 10 rano. Doszliśmy do wsi wczoraj koło 6 wieczorem, gdy było już ciemno. Ze Słopnicy maszerowaliśmy do Limanowej, potem szosą w bok wzięliśmy na Młynne, skąd zasypanymi śniegiem ścieżkami polnymi, przez gorę Kamienną dotarliśmy do Bełdna. Jest tu jeden tylko nasz V batalion. Mamy współdziałać z węgierska kawalerią. Cały czas marszu nie wiadomo było gdzie możemy spotkać Moskali. Praca patroli ubezpieczających jest bardzo ciężka w górach, po bezdrożach zasypanych śniegiem. Ludność góralska wszędzie witała nas z radością, dawała mleko i zapraszała na nocleg. Szliśmy od osiedla do osiedla. Górale szli przed patrolami, chodzili znajomymi sobie tylko przejściami do wiosek i po półgodzinie, godzinie wracali z wiadomościami. Od góry Kamiennej (chodzi o Kamionną - przyp. autora) wieści były stale, że Moskale dziś byli, nałapali kur, gotowali ziemniaki, ale o zachodzie słońca poszli. Po takim "wywiadzie" patrole wchodziły do wsi, przechodziły ją całą aż do drugiego końca, po czym i batalion posuwał się naprzód. Z podobnymi ostrożnościami weszliśmy do Bełdna. Rozkwaterowaliśmy się możliwie gęsto, wystawiliśmy placówki na wszystkich drogach, wychodzących ze wsi, poza tym - mocne warty kwaterunkowe. Trudno się było zorientować w nocy w tym górzystym terenie. Mróz był mocny, pełnia księżyca szkliła się na śniegu. Byliśmy dobrze zmęczeni marszem, toteż chłopcy z radością wchodzili do ciepłych, zapraszających oświetlonymi oknami, chat góralskich. W chacie dowództwa batalionu było ciepło, widno i zacisznie. W wielu chatach w Polsce w tym czasie brakło już nafty. Tutaj, z powodu bliskości Limanowej było nafty pod dostatkiem i świeciła się duża wisząca lampa. Grzaliśmy się przy kominie i piliśmy kawę białą, gdy niedaleko rozległy się strzały, a za kilka minut z placówki przyprowadzili żołnierze jeńca - kawalerzystę z koniem. Był to tęgi chłop z pułku ułanów, który przed wojną stał w Pińczowie. Jechał z powrotem, po oddaniu rozkazu, do oddziału rosyjskiego, który stoi na noc kilometr od nas. Pomylił się co do dróg i wjechał na naszą placówkę. Chciał uciekać, ale zaczęli strzelać, więc musiał się poddać. Był uprzejmy i "dobroduszny", ale mimo wypitej kawy nic prawie nowego nam nie powiedział, tłumacząc się nieznajomością nazw miejscowości. Dowiedzieliśmy się tylko, że jest tu piechota i kawaleria rosyjska, że są na noclegu bardzo blisko od nas, że jest ich dużo i są naokoło naszej wsi. Jeszcze trzy godziny temu byli w naszej wsi. Te zeznania zgadzały się z opowiadaniem naszego gospodarza. /.../ W międzyczasie w różnych miejscach poza wsią rozpoczęło się "pykanie" z karabinów. Po skończeniu meldunku obywatel Norwid kazał adiutantowi batalionu, obywatelowi Kazimierzowi, odwieźć meldunek do odległego 5 kilometrów Rzegocina (Rzegociny - dziś Żegociny - przyp. aut), gdzie miało być dowództwo brygady węgierskiej. Ze względu na bliskość nieprzyjaciela kazał, by ktoś jechał z adiutantem Zgłosiłem się na ochotnika, komendant batalionu zgodził się i zaczęliśmy szykować się do drogi obywatel Kazimierz, ja i ordynans konny Wendlicz. Miałem wtedy wysokiego tęgiego siwego ogiera. Wzięty był od wozu z taboru i parę tygodni do rozpaczy doprowadzał mię skręcaniem uporczywym na każdy mostek przy szosie, wiodącej do chałupy przydrożnej. Po pewnym czasie nabrał wyglądu konia wierzchowego, zwłaszcza po otrzymaniu siodła kawaleryjskiego, kupionego pod Mszaną Dolną. Przy siodłaniu konia ordynans zasłonił tym razem kawałkiem płachty menażkę, która za siodłem błyszczała zbyt "wspaniale" przy blasku księżyca. Siedliśmy na konie. Wendlicz na wziętego do "niewoli" Czernogorię. Który okazał się kuty na tępo i ślizgał się co chwila. Gospodarz wyprowadził nas za dom, mówiąc: "Pojedziecie panowie w tę stronę, aż za wieś, a tam droga pod górkę i dalej wprost, jak strzelił, do Rzegocina". Ruszyliśmy wsią. Jechałem przodem, gdyż koń mój był świeżo na ostro kuty i szedł najśmielej. za mną Kazimierz, za nami Wendlicz. który wołał co chwila, by na niego zaczekać. Minęliśmy wieś, ot i rozwidlenie dróg, o którym mówił gospodarz, ale przy świetle księżyca obydwie drogi idą "pod górkę". Którą wybrać ? Krótka narada pojechaliśmy na lewo, gdyż ta droga zdawała się być najbardziej "pod gorę". Za wsią cisza - księżyc świeci, jak w bajce. Jedziemy jeden za drugim wąską drogą, łamiąc kopytami koni lód zamarzniętych kałuż. Jesteśmy na białej płaszczyźnie, przed nami kępka sosen, a za nią czarne półkole boru. Podjeżdżamy do kępki sosen, stajemy w cieniu i stąd patrzymy, którędy dalej jechać. Droga od kępki sosen idzie lewą stroną polany leśnej, wreszcie gubi się w ciemnym lesie, który jest od nas o paręset kroków. Cisza. Jedziemy naprzód. Jest nam nieswojo. Podjeżdżamy do lasu. Szumi górą, a w dole jakaś cisza tajemnicza Wyjęliśmy pistolety, wjechaliśmy pod drzewa i słuchamy. Nic. cicho... Coś mi mówi, by nie jechać dalej, ale wstyd przy/nać się z tym przed kolegami. Rozglądam się. Po drugiej stronie polany dostrzegam małą chałupę tuż pod lasem. Nie ma światła w oknach. Proponuję, by obywatel Kazimierz z Wendliczem zostali na polanie, a ja podjadę do chałupy dowiedzieć się którędy droga do Rzegocina. Wyjeżdżamy na środek polany, oni zatrzymują się, a ja jadę w kierunku chaty. Kładę się na siodle, by przejechać między drzewami sadu i nie schodząc z konia, stukam do okna. Jakieś chrząkanie, kaszel i przed chatę wychodzi stary góral. - Gospodarzu, którędy do Rzegocina ? - pytam. - Do Rzegocina? To pan nasz, Polak? - Tak, którędy do Rzegocina? Góral przyjrzał mi się uważnie, a potem: - Ponocku, co wy tu robicie, uciekajcie stąd, tu Moskale za drzewami okopy sypią, u mnie w chałupie czaj warzą, ino ich patrzyć, siła ich tu wielka, uciekajcież! Zawróciłem konia, wyjechałem na polanę i krzyknąłem Kazimierzowi, by koniem zawracał, gdy z lasu rymnęła na nas salwa karabinowa. Szła nie od chaty, lecz z tego miejsca brzegu polany, gdzie baliśmy się wjechać. Po pierwszej salwie koń mój drgnął i przyklęknął. Wyrzuciłem nogi ze strzemion i rzuciłem się na wznak na rolę. Druga salwa i trzecia. Koń mój westchnął, upadł na ziemię i zaczął rzęzić. Para z niego poszła. Bił kopytami o ziemię, usiłował się zerwać, ale nie mógł. Ściskam w garści pistolet, przewracam się na brzuch, patrzę - dwa inne nasze konie też tarzają się u śniegu. Poza tym cisza, z lasu nikt nie wychodzi. Las szumi po dawnemu. Leżę na roli w śniegu, obok widzę drogę w płytkim parowie, z którego głos Kazimierza: - Doktorze. Żyjesz ? - Żyję, a wy? - Myśmy zdrowi. /.../ Było około czwartej nad ranem Moskałę zaczęli z trzech stron pukać na naszą wieś. Kule docierały wszędzie, w opłotki i za chałupy. Okazało się później, że Moskale atakowali Rzegocin, gdzieśmy chcieli dojechać. Patrol pruskich ułanów, który jechał do Rzegocina właściwą drogą, dla nawiązania łączności z huzarami, wpadł w zasadzkę i został zniesiony. Nasze więc szczęście, żeśmy zabłądzili. Komendant batalionu wobec gwałtownego ognia Moskali naokoło wsi zarządził wycofanie się za wieś, na wzgórza, skąd nadeszliśmy wczoraj. O świcie nadszedł batalion niemieckiej piechoty, który miał rozkaz zaatakowania lasu, pod którym zginęły nasze konie. Dowódca batalionu niemieckiego zaproponował obywatelowi Norwidowi atakować razem. Obywatel Norwid w myśl instrukcji komendanta oświadczył, że podlega dowódcy brygady węgierskiej, że bez rozkazu nie będzie atakował. Major, Niemiec, był wściekły, ale nic nie mógł poradzić. Obywatel Norwid wyznaczył tylko pół kompanii Sarmata celem ochrony skrzydła Niemców. My z naszych wzgórz mogliśmy widzieć całe pole walki aż do lasu, gdzieśmy byli w nocy. Tymczasem Niemcy zabrali się do roboty systematycznie. Za wsią pod drzewem złożyli w porządku rzędami wszystkie tornistry, postawili przy nich wartę, a sami rozwinęli się w tyralierę i dalejże w las. Nie było im sporo na "naszej" polanie. Moskale prali z brzegu lasu tak, że Niemcy nawet nie doszli do naszych koni, które widać było przez lornetkę. Wreszcie już po południu jedna kompania Niemców oskrzydliła las i Moskale cofnęli się z odrutowanych okopów w lesie. Niemcy weszli do lasu, tornistry zabrali na fury. Nadjechał patrol huzarów i mogliśmy wysłać meldunek do dowódcy brygady. Chłopcy Sarmata wrócili do batalionu. /.../ W czasie strzelaniny pod Bełdnem mieliśmy dwóch rannych: Adolf Schmidt - w udo i Rudolf Sakoluk - w rękę. Niemcy mieli duże straty przy zdobywaniu okopów w lesie, do którego jeździliśmy "samotrzeć". Daj Boże zdrowie staremu góralowi, który nas ostrzegł".
   Kolejne informacje na temat listopadowo - grudniowych wydarzeń zawierają także wspomnienia, spisane przez księdza Piotra Stacha, który dnia 1 października 1914 roku rozpoczął pracę duszpasterską w Trzcianie. Kapłan pisze tak: "Już z końcem września [1914] Rosjanie byli niedaleko Tarnowa, ale wojska austriackie na jakiś czas wstrzymały ich dalszy pochód ku Krakowowi. W drugiej połowie października ruszyli oni jednak naprzód i 26 listopada zjawili się w Trzcianie. Od kilku godzin słychać już było w Trzcianie grzmot armat i świst pękających szrapneli. Do ostatniej chwili byłem mimo wszystko dość spokojny i nawet z ciekawością wyczekiwałem nadejścia pierwszych patroli wojska rosyjskiego. Jakoś nadeszły pod wieczór. Żołnierze rosyjscy nie robili nam początkowo żadnej krzywdy, a oficerowie, którzy rozlokowali się na plebani byli dla nas księży nawet bardzo uprzejmi. Podczas krótkiego pobytu u nas zapraszali nas na czarną kawę po obiedzie - tak postępowali z nami przedstawiciele wojska nieprzyjacielskiego, bo widocznie taki mieli nakaz i swym łagodnym postępowaniem chcieli ludność miejscową dla siebie pozyskać. Całkiem natomiast inaczej obchodzili się z nami oficerowie niemieccy: bezwzględnie i niegrzecznie - wszędzie bowiem niedowierzając Polakom węszyli szpiegów i zdrajców. Dnie 26 i 27 listopada były dla mnie po prostu straszne. W "Liber stipendiorum" zaznaczyłem o nich w krótkości te słowa: "dni grozy, dni przerażenia". Nieprzyjemne dla mnie chwile zaczęły się od rana 26 listopada.W tym dniu bowiem przyszedł pod piwnicę plebańską znajdującą się pod wikarówką jeden z żołnierzy rosyjskich, by się do niej dobrać i zabrać coś z niej do jedzenia. Zobaczywszy go wypowiedziałem do niego z pewnym oburzeniem następujące słowa: "Myślałem żeście porządni ludzie, a tymczasem myślę żeście złodzieje". Na to nastawiwszy na mnie swój karabin odpowiedział z gniewem: "Ty sam złodziej" i jakiś czas mierzył do mnie, chcąc mnie zabić albo może tylko nastraszyć. Przez chwilkę patrzyliśmy na siebie groźnie i na tym się na szczęście skończyło. Żołnierz odszedł od wikarówki a ja porządnie nastraszony poszedłem na plebanię z tym mocnym postanowieniem by z żołnierzami nie zaczynać sprzeczki i nie bronić mienia plebańskiego, bo mógłbym przy tym rzeczywiście coś naprawdę oberwać. Przez dwa dni, ile sobie przypominam, trwały zacięte walki między wojskami austriackimi i rosyjskimi. Austriacy ustąpili a Moskale poszli dalej na Łapanów i doszli w swym zwycięskim pochodzie aż pod Wieliczkę. Potem jednak musieli się cofać i przyszli znów pod Łapanów - Trzcianę i Leszczynę i z dniem 6 grudnia na nowo między Trzcianą a Leszczyną rozgorzały zacięte walki, które trwały przeszło tydzień. Dnia 6 grudnia przyszły Austriakom od Jordanowa posiłki niemieckie, na których czele stał pułkownik Von Bosmar. Z tym pułkownikiem miał ks. proboszcz małą sprzeczkę na temat nie bardzo przyzwoity, bo za przeproszeniem o nocnik. Pan pułkownik chciał nas początkowo wyrzucić z naszego mieszkania (ja bowiem opuściłem wikarówkę i dla większego bezpieczeństwa przeniosłem się na plebanię, gdzie zająłem jeden mały pokoik) ale jakoś udało nam się zatrzymać dla siebie dwa czy może nawet tylko jeden pokoik dla nas obydwóch (dziś już tego dokładnie nie pamiętam). Ks. Müller nie mógł jednak obronić żadną miarą swego nocnego naczynia, które pułkownik postanowił zdobyć dla siebie za wszelką cenę. Kiedy ks. Müller bronił stan swego posiadania wówczas rozwścieczony wprost pułkownik niemiecki odezwał się do niego słowami: "Przyszliśmy tu przed Rosjanami i będziemy rekwirować wszystkie potrzebna rzeczy". Na to proboszcz powołując się na swe niemieckie pochodzenie odpowiedział po niemiecku: "Przyznaję się do niemieckiej narodowości i będę się starał wygodzić ekscelencji to znaczy odstąpię moje nocne naczynie ale mam za to otrzymać możność pozostania w swym pokoju". Po tych słowach nastąpiła między pułkownikiem a ks. Müllerem zgoda. Ks. Müller odstąpił wreszcie swój nocnik a myśmy pozostali przez czas dalszej walki z Moskalami na plebani. Od 6 do 8 grudnia trwały zacięte boje między nieprzyjacielskimi wojskami - niedaleko plebani i wikarówki padały pociski armatnie, granaty, świstały szrapnele. Na wikarówce leżeli ranni żołnierze niemieccy. Podczas walki razu pewnego kulki szrapnelowe utkwiły w drzwiach wikarówki, nie wyrządzając jednak żadnej szkody rannym. Jedną z tych kulek zabrałem ze sobą i zachowuję ją jako pamiątkę wojenną. Dnia 8 grudnia, o ile sobie dobrze przypominam, przychodzi do mnie kapitan niemiecki, katolik rodem z Bochum w Westfalii nad Renem i prosi mię, bym powiedział mowę pogrzebową na cmentarzu nad trumną zabitego żołnierza niemieckiego. Niemcy bowiem nie uznają pogrzebu /fragment nieczytelny/... Nie byłem jednak na tyle głupi, by iść na cmentarz i wygłaszać mowę na cześć bohatera niemieckiego, broniącego naszej austriackiej ojczyzny i narażać się na śmierć bo nad Trzcianą i nad cmentarzem padały wówczas gęsto kulki z karabinów rosyjskich. Powiedziałem zatem kapitanowi, by o mowę pogrzebową poprosił mego proboszcza ks. Müllera. Ale ten czuły o swą skórę nie dał się nabrać na patriotyzm niemiecki i pozostał w domu. Poszedł zatem sam kapitan na cmentarz, by wobec poległego żołnierza spełnić swój oficerski obowiązek. Nieszczęście chciało, że w chwili jego przemówienia uderzyła go kulka rosyjska w głowę i położyła go trupem na miejscu. Tak więc dzięki Opatrzności Bożej obaj z proboszczem uniknęliśmy śmierci na polu chwały, która natomiast spotkała sympatycznego zresztą oficera niemieckiego. Jego rodzina katolicka nadsyłała początkowo przez pewien czas pieniądze na przyozdobienie grobu swego rodaka a potem zabrała zwłoki do Niemiec. Kiedy w 1948 roku byłem dnia 13 lipca w uroczystość św. Małgorzaty na odpuście w Trzcianie zaproszony z sumą przez następcę ks. Müllera, a mego młodszego o rok kolegę ks. Mikołaja Piechurę, uważałem sobie za obowiązek odwiedzić cmentarz i zobaczyć to miejsce, na którym poległ wspomniany wyżej oficer niemiecki. Podczas walk niemiecko - rosyjskich, które trwały od 6 grudnia do połowy miesiąca między Trzcianą leżącą w kotlinie a Leszczyną znajdującą się na wyżynie przy głównej szosie prowadzącej od Łapanowa na wschód, musiałem w Trzcianie dwukrotnie zaopatrywać chorych wśród świstu kul karabinowych - na szczęście skończyło się na strachu, bo Opatrzność Boża dziwnie czuwała nade mną w tych wojennych i krytycznych czasach.
    W Trzcianie jest jeszcze jedno źródło informacji. W kronice szkolnej kierująca placówką w latach 1914 - 1918 Zofia Wroniewiczowa pod datą 1 grudnia 1918 roku dokonała następującego zapisu: "Dnia 23-24 i 25 listopada 1914 odbywały się utarczki patroli, a 26.XI.1914 wkroczyły do Trzciany pierwsze oddziały piechoty rosyjskiej. Oddział 60 żołnierzy rosyjskich zajął zrujnowane mieszkanie w szkole wraz ze swoim kapitanem. Na trzeci dzień piechota odeszła a na jej miejsce nadciągnął szpital i część trenów. W parę dni później usunęli się i ci. W pierwszych dniach grudnia przeciągnęły przez wieś pojedyncze grupy żołnierzy, często nawet bez broni, tylko z nahajcami, kradnąc po drodze co się dało. W kilka dni potem Moskale usunęłi się do sąsiedniej wsi Leszczyny a Trzcianę i okolicę południową zajęły wojska austryackie. W połowie grudnia 1914 ewakuowano Trzcianę; pozostało tylko kilka rodzin, między niemi i ja z dziećmi. Odbyła się tu straszna bitwa przez parę dni z rzędu, a kule powybijały szyby i poprzebijały ściany, drzwi tak, że szkoła przedstawiała okropny widok. Dnia 22.XII. 1914 nadeszły wojska pruskie, które wykonały przez trzy dni szturmy, skutkiem tego wojska rosyjskie cofnęły się z Trzciany i Leszczyny. W pierwszych dniach stycznia usunęły się wojska austrjackie i pruskie, a ich miejsce zajęły treny austrjackie, które tutaj pozostały do kwietnia. W szkole znajdował się przez ten czas areszt dla żołnierzy. W maju przybył inspektor szkolny p. Pietrzykowski i zarządził rozpoczęcie nauki od 1 czerwca do końca lipca. Podjęłam więc naukę w sali kancelarji gminnej, która poprzednio służyła jako szpital wojenny i w takiej to sali obryzganej krwią, niebielonej, odbywała się nauka do 15.VII.1915 to jest do chwili, kiedy sami rodzice przestali posyłać dzieci do szkoły z powodu robót polnych.
    To źródło zawiera kilka oczywistych błędów. Wynikły one zapewne z faktu, że autorka dokonała wpisu dopiero po czterech latach po opisywanych zdarzeniach. Na pewno wojska pruskie nie weszły do Trzciany 22 grudnia, gdyż wtedy było już po bitwie i oddziały jedynej na tym terenie pruskiej 48 Rezerwowej Dywizji Piechoty walczyły już nad Dunajcem. W rzeczywistości wojska pruskie dotarły do Trzciany 4 grudnia 1914 roku.
    Wybuch wojny i działania zbrojne w okolicy Żegociny znalazły odbicie także w kronice Szkoły w Kamionnej. Kronikarz zapisał w niej następujace informacje: "Od początku sierpnia wybucha wojna europejska czy nawet światowa. Z dala była poczatkiem aż tu zbliżyła się, całkiem sie zbliżyła.Słychać było już w październiku i listopadzie pomruk daleki i bliższe granie armat, szczególnie w północnym, północno-wschodnim i północno-zachodnim kierunku. Wreszcie ta muzyka przyciągła całkiem w sąsiedztwo tutejszej szkoły. Nauka ciągle w czasie wojennym chromała. Z początkiem listopada przestała funkcjonować obnośna poczta. Natrącano i mówiono o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Patrole wojskowe od połowy listopada po kilku przejeżdżały tam i siam przez wioskę tutejszą. Ludzie ( i nauczycielstwo ) od Łapanowa schroniło się tu jako w ogródku, w którym pewniejszy spokój. 25 listopada wieczór znaczna ilość husarów węgierskich zawitała ku naszej radości do nas na nocleg. W szkole nocował w mieszkaniu nauczyciela podpułkownik Puk. 26 listopada po południu wkroczyło wojsko rosyjskie z Bełdna jezdną drożyzną do Kamionnej i przez Kamionną ku Trzcianie, zostawiwszy w naszej wsi patrol. Konnicy tej najpierw wkraczającej była wielka ilość (tak ze trzy razy pełno na bocznej drodze po ostatni widomy szczyt Bełdna). Zaraz wtedy jak w ogóle w kraju nawiedziły patrole tą i miejscową szkołę naszą. Następnych dni przejeżdżała po wsi patrol rosyjska bez stałego tu pobytu, aż 4 grudnia po południu (w piątek) drogą od Tymbarku przybyło niemieckie (pruskie) wojsko. Kule armatnie gwizdały ponad tutejszą wioską na wzajemne przywitanie mających się spotkać wojsk. Nazajutrz 5 grudnia i dni następnych trwała walka ku Leszczynie, która dobrze zobaczyła krew i zgliszcza aż do połowy grudnia. Szkoła tutejsza 5, 6, 7, 8 i 9 grudnia gościła i pielęgnowała rannych niemieckiego wojska z kapitanem E. Weinartem - profesorem nauk przyrodniczych z Dortmund 218 p. p. Groby niezwykłe wojowników poznaczyły pola tutejszej okolicy w Trzcianie, Leszczynie, Łąkcie Dolnej itd. Niechaj im ziemia będzie lekką! Spokój ich duszom! Walki te grudniowe odepchnęły nieprzyjaciela do Dunajca (Kamionna miała u siebie rosyjskie patrole przez oktawę, sąsiednie wsi i gminy, gdzie walki toczono, miały Rosjan przez 3 tygodnie). Nad Dunajcem trwały pozycyjne walki aż do maja 1915 r. Dopiero z majem rozpoczęły sprzymierzone armie niemieckie i austryackie czyszczenie Galicyi. Wódz niemiecki Mackensen, Austryaccy: Böhm Ermolli (zdobywca Lwowa 22/6 1915) (tekst nieczytelny) Józef Ferdynand. 23 listopada 1914 poległ nad Pilicą ( pochowany w Czarnym Lesie ) uczeń tutejszej szkoły i rodak tutejszej gminy Wojciech Pączek starszy żołnierz (oberlayter 56 Pułku) były teolog, inteligent na swoim gospodarstwie. 7 maja 1915 poległ w Zawadce pod Brzostkiem drugi uczeń tutejszej szkoły, oberlajtnant i komendant kompanii (22 lat) dwukrotnie oznaczony za dzielność Józef Kościesza Ożegalski, też tutejszy rodak, którego zwłoki rodzina ku swojej i okolicy chlubie na tutejszy cmentarz z końcem lipca 1915 sprowadziła. R. i. p !! Obaj ś.p. wspomniani otrzymali od swoich władz przełożonych pełne uznanie swej waleczności.
    Zapiski kierownika szkoły Stanisława Piasecznego, choć nieco chaotyczne, dobrze przedstawiają przebieg wydarzeń, ba nawet zawierają poprawnie podane nazwiska dowódców.
    Odszukałem jeszcze jeden zapis dotyczący tych wydarzeń, który znajduje się w Kronice Szkoły Powszechnej w Ujeździe, przechowywanej w archiwum Publicznej Szkoły Podstawowej w Kierlikówce, gdyż szkoły w Ujeździe dziś nie ma. Pod oznaczeniem roku szkolnego 1915/1916 czytamy: "W roku 1914 dnia 15 listopada z powodu zajęcia budynku szkolnego przez wojska węgierskie, które powstrzymywały Rosyan zawieszono naukę w tutejszej szkole. Przybory naukowe, tudzież akta szkolne zamknięto w szafie szkolnej, a nauczycielka szkołu Julia Wanikiewicz zmuszona opuścić budynek zamieszkała w sąsiedniej wsi Rdzawie. 25 listopada 1914 roku weszli do wsi Rosyanie i przebywali do 4-go grudnia, w któym to dniu wyparci przez wojska niemieckie, cofnęli się do wsi Leszczyny. W czasie pobytu Rosyan zaginęły akta szkolne i wszystkie przybory naukowe; palono nimi w piecu. Mapy Europy, Mon. austr-węg. Polski i Galicya pokrajali nożem, porobili rodzaj fartuszków i tak przybrani nawet po wsi chodzili. Zeszyty szkolne rozdarowywali częsciowo, z reszta służyły im do zapisków, część zaś zdeptana i zabłocona leżała na podłodze. Z aktów szkolnych ocalały metryki i dziennik podawczy. Ludność odnosiła się do Rasyan ze strachem i tak starsi jako też i młodzież ukrywali się o ile było można. Prócz rabunków tu i ówdzie i wymuszania żywności nie popełniali innych gwałtów. 5-go grudnia wojska niem. urządziły telefon w szkole, a na dachu punkt obserwacyjny, przez co zniszczono dach.Wzdłuż drogi prowadzącej do Łąkty i pól przydrożnych urządziły wojska niemieckie rowy strzeleckie, do których zabrano z budynku szkolnego wszystkie drzwi i tablicę. Walka celem wyparcia Rosyan z Leszczyny trwała dwa trygodnie poczem wojska niem. w pościgu za wrogiem opuściły Ujazd".
    W tej samej kronice, kilka zdań dalej ,autor wpisu pisze o wpływie wojny na młodzież szkolną: "Wojna wywarła na młodzież szkolną, zwłaszcza starszą, wpływ stanowczo ujemny. 1) Rozluźniła się karność, nie tyle w szkole, co w domu, czego powodem brak ojców będących w wojsku a słabość matek. 2) Rozpowszechniło się palenie tytoniu, tak że 3/4 uczniów dopełniającej nauki oddaje się temu nałogowi, a i u uczniów na codziennej nauce nauczycielka znajdowała w kieszeniach tytoń. 3) Brak ochoty do nauki objawił się ogromny. Prawdopodobnie dziecko szkolne przemęczone pracą (brak ludzi) tak i w domu jak i w polu nie zaglądała do książek jak tylko w szkole".
   Bardzo cennym i dokładnie napisanym źródłem są wspomnienia mieszkańca Leszczyny Jana Chojeckiego z Leszczyny, spisane na podstawie opowiadań ojca -  Jana Chojeckiego (ur. 25. XII. 1862 r.) oraz Stanisława Chojeckiego (ur.5.VI.1899 r). Jan Chojecki spisał także "Wspomnienia z przebiegu mobilizacji i działań I wojny światowej na terenie wsi Leszczyny".  Oto fragment wspomnień dotyczący tego, co działo się w Leszczynie w okresie październik - grudzień 1914 roku: "Około połowy października na wieść o poruszaniu się wojsk carskich i niepokojących wiadomościach z frontu, ludność z wsi zaczęła czynić przygotowania, do opuszczenia swych domów, na wypadek działań wojennych tym bardziej, że wieś nasza leżała na trasie głównego szlaku przemarszu obu stron wojennych. Na początku listopada zjechała do wsi kolumna (szlachterii, rzeźnia), która bezpośrednio dostarczała mięso dla wojsk walczących w okopach, zbliżających się nad Dunajec. Stacjonujący szwadron kawalerii czynił codziennie zwiady, w kierunku Lipnicy. Ok. połowy listopada kolumna mięsna opuściła wieś, a to miejsce zajęła artyleria i rankiem 25 XI patrol konny oznajmił, że kompania piechoty zajmuje stanowiska frontowe, a następnie w Leszczynie. Oddziały austryjackie nie stawiały żadnego oporu. Na domiar w opustoszałej wsi od wschodu pod naciskiem wojsk carskich poczęły się przesuwać w kierunku zachodnim, najpierw kolumny sanitarne marudery (oddział ułanów z końmi chorymi). W następnych dniach października zjechała kolumna mięsno - piekarnicza w początkach listopada kolumny taborów, szpital polowy, nieliczna artyleria, kawaleria i wreszcie kilka batalionów piechoty powstrzymywało poruszające się wojska rosyjskie. Na linii frontu Bochnia - Muchówka - Limanowa wojska austriacko - niemieckie nie stawiały ważniejszego miejsca oporu. Przez Łąktę - Bełdno i Kamionnę szybko wycofywała się lekka artyleria, a szwadrony kawalerii i pojedyncze zwiady piechoty w liczbie batalionu okopawszy się wzdłuż drogi Leszczyna - Wichraz - Wola Pogw. Nie wykorzystując jej szybko wycofała się aż do Łapanowa w zagrożeniach. I w Gdowie też nie było większych potyczek bojowych, dopiero główny opór w okopach i artylerii skoncentrowany był na linii Szkrydłów Myślenice - Kraków. Na terenie wsi Leszczyny było tylko trzech poległych austriackich żołnierzy. Wkroczenie pierwszych patroli i oddziałów piechoty wojsk carskich do wsi Leszczyna nastąpiło w przed dniem św. Katarzyny. W ciągu trzech dni i nocy szosa w kierunku na Łapanów przesuwały się kolumny różnych rodzai broni. Jeszcze nie ustał przemarsz wojsk carskich na zachód, aż tu nagle w piątym dniu po klęsce poniesionej pod Krakowem i Jałowcową Górą w powiecie Myślenice nastąpił gwałtowny powrót tych wojsk carskich na wschód. Pędzeni w pośpiechu przez wojska niemiecko-austriackie zatrzymali się dopiero na linii półokrężnej Rajbrot - Leszczyna - Wieruszyce - Pogwizdów. Zażarte walki na tym odcinku, z niewielkimi zmianami w terenie trwały przez okrągłe 14 - dni. Piechota rosyjska okopawszy się wzdłuż szosy Trzciana - Działy - Wola - Pogwizdów i szosa Trzciana - Muchówka - Rajbrot mając dogodne warunki zaplecza - rozległe niziny, które ułatwiały dowóz żywności i amunicji miały możność stawiać zacięty opór. Zaś napierająca armia niemiecko - austriacka zajęła swe pozycje Bytomsko - Żegocina, Bełdno, Łakta - Kierlikówka, Ujazd - Zbydniów i Wieruszyce - Kamyk. Kilka szwadronów kawalerii kwaterowało w Rdzawie i Ujeździe artyleria umieszczona była wzdłuż drogi, Kierlikówka, Ujazd - Zbydniów, a piechota ze swoimi okopami podeszła 300 - 500 metrów pod okopy wojsk Rosyjskich. Z uwagi na to, że domostwa wsi Leszczyna były osadą zwartą, czyniąc dogodne warunki w wypoczynku i częste zmiany ludzi w okopach. Wojska koalicji austriackiej zdecydowały się na walkę wręcz. Po silnej kanonadzie artylerii carskiej z Połomia na okopy niemieckie Trzciana (działy), piechocie Rosyjskiej nieudało się powstrzymać ataków przeciwnika, lecz w drugim dniu t.j. 5.XII.1914linia walk nie uległa zmianie. To też zniecierpliwieni Niemcy, przy pomocy posiłków ogniowych z Kierlikówki przystąpili do gwałtownej kanonady wsi Leszczyna i w biały dzień 7.XII.1914r. kilka batalionów piechoty niemieckiej, okopanej tuż tuż, blisko przeciwnika, pod gęstym obstrzałem tyralierą skokami, nie bacząc na straty zabitych niziną szkolną, zwaną szkolnicą kilkunastu żołnierzy Niemieckich przeskoczyło okopy rosyjskie, znajdujące się wzdłuż szosy po stronie północnej, nie zważając na ukrytych cywilnych rodzin w piwnicach strzelając i walcząc na białą broń położyli pokładem setki żołnierzy Rosyjskich. Z miejscowych cywilów zostali zabici: Łukasik Józef (u kalisa) został zabity dziadek, Paciorek Józef (u Filipki), Wrona Teresa (u Kopty), Gadzina Teresa, Gadzina Jan, Małgorzata Kurczak, Aniela Kurczak, Chojecki Leon. Drugi i trzeci jednocześnie prowadzony atak na białą broń wojsk piechoty Niemieckiej był prowadzony w Leszczynie na sadkach w nizinie z południowej strony szos i za wielką górą. Bitwy te poprzedzała silna kanonada Niemiecka na pozycje okopy żołnierzy rosyjskich następowała chwilowa cisza, a później gwałtowne krzyki Hura - hura - hura. Wrzawa i dogorywanie rannych trwały kilka godzin. Jednocześnie płonęły we wsi Leszczyna następujące domostwa. Najpierw płonęły domy i zabudowania: Kurczaka Jana (N 10 - numer 10 - przyp. autora), Gierka Franciszka, Tracza Jana, Tracza Marcina, Tatki Jana (N 77), Bębenka Jana, Chojeckiego Władysława (N 1 - u którego w stodole Niemcy zamknęli ok. 15 żołnierzy rosyjskich i żywcem spłonęli), Tatki Jakuba, Czapeczki Błażeja (125), Chojeckiego Józefa (N 3), Bębenka Jana (N 4), Stańdy Franciszka (N 5). Po przełamaniu frontu piechoty rosyjskiej w Leszczynie pod szkołą i gwałtownych krzyków rannych żołnierzy i cywilów w kilkunastu domach. Na odcinku tego frontu szkoła - działy piechota rosyjska znajdująca się w okopach wywiesiła białe flagi - poddała się. Na drugi dzień t.j. 9 XII osobiście z żołnierzami austriackimi przeglądaliśmy jeszcze swoje zabudowania i w stodole napotkaliśmy rannego żołnierza Rosjanina, który prosił o pomoc. Wojska austryjackie jeńców rosyjskich, o sile kilku batalionów, zamiast prowadzić w kierunku na Łapanów, skierowano ich w kierunku Muchówki, gdzie pierwotna linia frontu nie została przełamana. Będąc w kleszczach, Rosjanie nie tylko odzyskali stracone siły, ale po dwóch dniach wyparli, z przełamanego odcinka frontu w Leszczynie wojska austriackie, fortyfikując drugą linię okopów 50 m do przodu, w pozycji piechoty austriackiej od poprzednio zajmowanej w rowie przydrożnym, a linia obronna okopy niemieckie były ponownie na granicach. Wyparcie Austriaków, ze zabudowań trwało dwa dni. My cywile schroniliśmy się u Bołda, w piwnicy, a było nas pięć rodzin, ok. 30 osób. Rosjanie parli całą siłą. Szrapnel uderzył w jabłoń, która rosła obok piwnicy. Żołnierze austriaccy wieczorem drugiego dnia bitwy rozkazali się nam usunąć, bo jutro będzie straszny bój. 11. XII. 1914r. my z tej piwnicy nocą uszliśmy do Trzciany, następnie po dwóch dniach do Kamionnej. W czasie naszego pobytu w Trzcianie Niemcy, na odcinku Królówka przystąpili do gwałtownego ataku na białą broń, na pozycje rosyjskie, lecz frontu nie przełamali. Walki na tym najbardziej wysuniętym odcinku frontu znów przybrały na sile. Kierowane pociski artyleryjskie, różnego kalibru z niezmiennych punktów: Łąkta, Kierlikówka, Ujazd, Zbydniów powodowały dalsze pożary domostw w Leszczynie, a to: Wołowiec Józef (N 7), Chojecki Jan (N 8), Duś Jan (N 9), Tracz Franciszek (83), Kurczak Jan (10), Gierek Franciszek (11), Tracz Marcin, Tracz Jan, Skowronek Jan, Gadzina Jan, Holota Marcin, Burdel Józef domostwa, Gadzina Ludwik, Łukasik Józef , karczma, szkoła nie zostały spalone. Następnie spłonęły Puchała Józef (Paciorek), Skowronek Franciszek, Wrona Józef, Gadzina Jan, (Kuźma nie spłonęły). Dalej płonęły Krawczyk Józef, u Szarajów tylko same stodoły, Stabrawa Józef, Chojecki Jakub, Mikołajek Józef i dopiero Ujejska Maria. Na drugiej stronie zostali spaleni: Balicki Franciszek, Krzysiek Błażej. Pośrodku domostw Jan Cieśla, który przed wybuchem I wojny pełnił obowiązki kierownika szkoły nowo zorganizowanej, dwuklas podstawowej szkoły w Leszczynie, w domach u Tracza Franciszka i Bębenka Jana N 4. Wracając do działań wojennych to w dniach 10 i 14 grudnia po silnym huraganowym obstrzale artyleryjskim, przy świetle, dymie i smędzie płonących domostw, piechota niemiecka przystąpiła do zmasowanego ataku na okopy rosyjskie i na południowym stoku granic Królówka i Łąkta doszło do zaciętej bitwy wręcz na białą broń. Świadczą o tej walce trzy rozległe cmentarze wojskowe. Podobne boje w tymże czasie stoczone były w Rajbrocie, której śladem jest tamtejszy cmentarz. I trzeci nie słabszy bój przeprowadzony był w lesie Wichrazu na styku granicy Leszczyna - Wola tam również powstał cmentarz wojskowy. Pod wpływem okrążenia wypukłego już frontu rosyjskiego i ogromnych strat wojska rosyjskie wycofały się w popłochu, przez niziny Królówki - Olchawy - Wiśnicz, aż dopiero osadowiły się na prawym brzegu Dunajca. W czasie trwania tych walk ludność wsi Leszczyna zmuszona była opuścić swe domostwa, gdzie kto mógł udawał się do swoich bliskich, czy też znajomych. My, Chojeccy od "Nyra" widzieliśmy z oddali płonącą wieś Leszczynę i odgłosy toczących się bitew, naocznie obserwowaliśmy z Kamionnej, gdzie na te dni przyjęła nas rodzina. W czasie pobytu w Kamionnej stały tu wojska obwodowe austriacko-niemieckie. W Kamionnej dołączył do nas Piotr Zdebski z koniem, który wraz ze Stanisławem Chojeckim udał się do Łąkty, aby przynieść paszę dla konia, lecz pod lasem, zwanym Wójtówką stacjonizowały całe masy wojska austriackiego i tam zostali aresztowani, jako szpiedzy. Lecz wójt z Kierlikówki Dudek stawił się za nimi i zostali zwolnieni, zabrali za sobą wiązki siana. Po drodze byli obszczeliwani, przez wojska rosyjskie. Wzdłuż drogi Łąkta oraz Zbydniów była umieszczona artyleria, która swoimi pociskami sięgała na okopy rosyjskie w Leszczynie. Po ustaniu walk i nadejściu nowych austriacko - niemieckich taborów piechoty kawalerii i artylerii, których przemarsz kolumnami trwał, przez pełne trzy doby. Jeszcze należy wspomnieć, że bezpośrednio po wyparciu piechoty rosyjskiej i austriackiej "arbait" kompania pozostała do usunięcia ziemi z szosy i grzebania poległych. W pośpiechu zasypywano wszystko, co znajdowało się w okopach. Poległych na pobojowisku grzebano prowizorycznie, na miejscu, w okopach. Na czas świąt Bożego Narodzenia uprzątnięto pobojowiska, a tych miejsc było wiele. W dniu 18 grudnia wróciliśmy do wsi Leszczyna, zastając resztki płonących domostw i sterczące ruiny pieców, z chwiejącego się od wiatru 38 kominami. W ocalałym domu nr 6 Jana Pietrasa początkowo zamieszkało nas aż cztery rodziny. A u "Nyra" w nowo wzniesionych murach lokowana była czasowo kuchnia wojskowa, z której my, jako dzieci dużo korzystaliśmy. W ogrodach rozlokowała się kolumna piekarnia chleba i rzeźnia na podwórzu u Osiki na "budzyniu". Rekwirowane bydło rzeźnicze z odległych wsi, ogrodzone przebywało w obrębie nie spalonych domów Józefy i Jana Zdebskich. Do wodopoju pędzono je codziennie do pozostałych jeszcze stawów podworskich. Dziennie bito ok. 15 sztuk bydła. Rzeźnicy początkowo odsprzedawali pogorzelcom głowy i flaki. Przygotowane pieczywo i mięso codziennie kolumny transportowe przewoziły do linii frontu pod Zakliczyn. Ten pozorny zanik walk trwał przez styczeń i luty, a od połowy marca znów poczęły przesuwać się kolumny różnego rodzaju wojsk austriacko - niemieckich w kierunku Zakliczyna".
   Zniszczenia w Leszczynie opisał także we wspomnianej już książce Felicjan Sławoj Składkowski. We fragmencie opisującym przemarsz jego oddziału przez Leszczynę pisze tak: "20 stycznia. Myślenice, wieczorem. - Wczoraj, 19 stycznia, nocowaliśmy w Gdowie, dokąd przyszliśmy z Lipnicy przez Leszczyny. We wsi Leszczyny widoczne są ślady uporczywych walk. Prawie wszystkie domy doszczętnie spalone. Sterczą na pogorzeliskach tylko kominy i części metalowe, na przykład łóżka żelazne, maszyny do szycia. Poza tym nagie, walące się mury. Po obu stronach drogi głębokie okopy z różnymi sprzętami, pościąganymi z chałup. Domy ocalone z podziurawionymi dachami od karabinów maszynowych. Widocznie ludność uciekła z tej wsi i teraz nie ma gdzie wrócić".
    Tekst Jana Chojeckiego Chojeckiego wymienia imiennie cywilne i wojskowe ofiary mieszkańców Leszczyny. W ostatnich czasach, dzieki cyfrowej digitalizacji zbiorów bibliotecznych, można było podjąć się próby wyszukania osób z terenu gminy Trzciana (do której należały także wioski obecnej gminy Żegocina), które przelały krew lub złożyły daninę życia na różnych frontach I wojny światowej. Nawet nie wyobrażamy sobie, że to tak duża liczba osób. Listy te publikowało Cesarsko-Królewskie Ministerstwo Wojny, a przedrukowywała je austriacka prasa.
    Więszość powyższych informacji pochodzi ze źródeł znajdujących się na terenie gmin Żegocina i Trzciana. Znacznie dokładniejszy przebieg działań wojennych na tym terenie możemy poznać z map, dzienników bojowych, rozkazów, meldunków i innych dokumentów wojskowych znajdujących się w archiwach Wiednia i Berlina. Opisują je także bezpośredni uczestnicy tych działań: dowódcy i żołnierze walczących w tym rejonie jednostek pruskich i austriackich, którzy po wojnie wydali swoje wspomnienia drukiem. 
    Dla zainteresowanych historią cennym źródłem wiedzy na temat walk w okolicy Żegociny jest praca dr Jarosława Centka z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu pt. "Działania niemieckiej 47. Rezerwowej Dywizji Piechoty w bitwie pod Limanową - Łapanowem w 1914 roku", zamieszczone w książce pt. "Front Wschodni I wojny światowej. Studia z dziejów militarnych i polityczno - społecznych" (pod redakcją Michała Baczkowskiego i Kamila Ruszały, wyd. Historia Jagiellonica, Kraków, 2013). Autor część zebranych informacji zaprezentował uczestnikom XV. Rajdu Młodzieżowego "Szlakiem I wojny światowej. Jak Oni w 1914 roku". Wygłosił wówczas (10.11.2012 roku) wykład o walkach pruskiej jednostki w okolicach Żegociny.
    Kolejne informacje na temat grudniowych walk można znaleźć w książce Wacława Polakiewicza pt. "Limanowa 1914", wydanej przez wydawnictwo Bellona S.A. w 2014 roku. Autor tego opracowania także był gościem uczestników werisażu wystawy historycznej "Wielka Wojna w Małopolsce", zorganizowanego przez Stowarzyszenie Przyjaciół Ziemi Zegocińskiej w dniu 27 września 2014 roku. Zaprezentował obszerny wykład o I wojnie światowej, koncentrując się na przebiegu walk na Podhalu, w tym w ramach operacji limanowsko - łapanowskiej. Omówił dokładnie przebieg działań wojennych w tym regionie, wskazał na duże znaczenie tej kampanii. Poinformował także o wydaniu kolejnej książki poświęconej tej tematyce noszącej tytuł "Podhalański Adwent 1914. Szkice z czasów Wielkiej Wojny".

O autorze:
Tadeusz Olszewski.
Tadeusz Olszewski

Tadeusz Olszewski - z wykształcenia nauczyciel historii, absolwent Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Krakowie, obecnie na emeryturze. Od 1996 roku korespondent kilku czasopism ("Gazeta Krakowska", "Merkuriusz Wiśnicki", "Ziemia Bocheńska"). Autor wielu artykułow prasowych i opracowań z zakresu historii regionalnej. Autor lub współautor kilku książek; m. in. "Ochotnicy Ziemi Bocheńskiej", "W kręgu żegocińskich twórców kultury", "Osiem wieków Trzciany", "Pamiętnik Babci Teofili" (o Teofili Pastuszak), "Celem moim radość dawać" (o Annie Łękawie) oraz przewodnika  "Szlak cmentarzy I wojny światowej gmin: Łapanów, Nowy Wiśnicz, Trzciana i Żegocina". Działacz Ochotniczych Straży Pożarnych, członek władz powiatowych ZOSP RP,  Stowarzyszenia Rozwoju Gminy i Wspierania Przedsiębiorczości w Żegocinie, Stowarzyszenia Przyjaciół Ziemi Zegocińskiej im. Czesłąwa Blajdy. Członek Rady Gminy Żegocina trzech kadencji. Autor serwisów internetowych: www.zegocina.pl oraz www.trzciana.pl i kilku innych.

  

[wstecz]