Austriacka mapa wojskowa z 1910 r.

Czesław Blajda

Z PRZESZŁOŚCI ŻEGOCINY

  Jubileusz 700-lecie Żegociny  jest nie tylko jej świętem. Jest to święto całej parafii, równocześnie bowiem z Żegociną, a może nawet nieco wcześniej istniały wsie do parafii  żegockiej należące. Prawie wszystkie bowiem są wymienione w najstarszym dokumencie dotyczącym tych okolic z roku 1262. Podobne jubileusze mogłyby urządzać również inne miejscowości jak: Rdzawa, Wieruszyce, Libichowa, Sobolów, Nieprześnica, wspomniane też w podanym dokumencie z 1262 roku. Żegocina była wtedy nieznaczną przeważnie leśną osadą, a nazywała się Wolą Żegoty. Bowiem Zbigniew Żegota, właściciel Łąkty Górnej, nazywanej wtedy Starą, dla odróżnienia od Dolnej, nazywane j też Nadolną, założył ją wśród lasów, przynoszących wtedy mało pożytku.
   Kiedy się to stało, tego dokładnie nie wiemy. W każdym razie miedzy rokiem 1262 a 1293, bo w tym roku powstaje już parafia, jak wskazuje odpis dokumentu lokacyjnego, który za chwilę w tłumaczeniu polskim usłyszymy.
   Skąd pochodzi nazwa Wola? Otóż Wola oznaczała wtedy wolniznę, tj. zwolnie na jakiś czas od ciężarów, danin, opłat na rzecz właściciela osady, aby po ten czas mogli się jej mieszkańcy spalonych gałęzi drzew i zarośli leśnych zamienić przy pomocy ręczne motyki lub drewnianego pługa w glebę nadającą się do uprawy zbóż, zwłaszcza żyta i owsa. Taka wolnizna trwała przeważnie 10, 15 lub 20, a wyjątkowo nawet 30 lat, zależnie od zalesienia i rodzaju lasu, który się musiał wykarczować.
    Na Śląsku miejscowości założone na wolach czyli ulgach zwanych Lgotami. Takich Wól, Wólek, Wolic jest na ziemiach polskich zwłaszcza w Małopolsce około 11/2 tysiąca, a powstawały one od XIII wieku do XV wieku. W bocheńskim powiecie było ich kilkanaście, lecz niektóre nie mające warunków rozwoju z czasem zaginęły, inne zaś jak Królowa Wola zmieniły na: na Królówkę.
    Dotąd zaś istnieją: Wola Nieszkowska, Wola Wieruska, Batorska, Zabierzowska, Drwińska. Jest też Wólka w Połomiu, Wolica koło Łapanowa, a jeszcze w XVI są wymieniane w dokumentach Wola Tarnawska i Grabska, które z czasem straciły samodzielność jako jednostki administracyjne, ale do dzisiaj istnieją jako części wsi Tarnawy i Grabia. Podobny los spotkał inne Wole w powiecie. Wola Żegoty należy do najwcześniejszych w powiecie, bo czas powstania innych wymienionych Wól nie jest nam niestety dokładnie znany.

Zakładanie Woli

   Jakże  się odbywało założenie naszej Woli Żegoty? Otóż wspomniany Żegota polecał jakiemuś zaufanemu człowiekowi założeni osady. W nagrodę za przysługę człowiek ten otrzymywał łan lub 2 łany na własność wolne od czynszów. Był w niej potem sołtysem i miał prawo załóż młyna, czasem także karczmy, wolno mu było polować na drobną zwierzynę, między osadnikami sprawował sądy, za co otrzymywał 1/3 opłat sądowych. W Królówce i Rajbrocie sołtysi otrzymali po 4 łany, a w Rajbrocie, gdzie sołectwo istniało jeszcze z końcem XVII w, do dziś dnia pewien obszar nazywa się Sołtyskiem, w Królówce zaś na łanjtch sołtystwa powstał folwark zwany Ps Rolą. Zasadźca ogłaszał nowym osadnikom zwolnienie od opłat na pewną j lat, a czynił to przy pomocy słupa umieszczonego na granicy wsi 2 wbitymi kołkami, których ilość oznaczała ilość lat wolnizny. I oto młodzi ludzie przeważnie młode małżeństwa, zgłaszali się do zasadźcy, a on wyznaczał odpowiedni obszar leśny. Obszar ten to łan czyli rola wynosząca na urodzajniejszych glebach 25-30 morgów, a w podgórskich okolicach około 60 morgów, półrolek zaś 30 morgów.
    Tak więc pradziadowie waszych kmieci otrzymawszy odpowiedni przydział lasu, rozpoczynali karczowanie, a im kto wcześniej się zgłosił im większą siłę roboczą przedstawiał, otrzymywał tym odpowiedniejszy pod przyszłą uprawę kawałek lasu, bardziej dostępny i bardziej nasłoneczniony.
    To byli pierwsi kmiecie lub półkmiecie, a dzisiejsze nazwy do Kmiecia /do Janiczków/, lub Baranówka, Patrówka, Waligórówka, Piechówka, Kępówka, są świadectwem, że tam były role lub półrolki, nazwane tak od ich późniejszych właścicieli. Prócz kmieci i półkmieci byli też zagrodnicy, mający mniejszy, kilkunasto morgowy obszar, zwany Zagrodą.

    Jeden łan 60 morgów przeznaczano na utrzymanie proboszcza. W podobny sposób powstawały z lasów role w sąsiednim Rozdzielu, w Bełdnie, zwanym pierwotnie "Beldne" od bedeł tj. grabów, w które obfitowały tamtejsze lasy. A zapyta ktoś, skąd przychodzili nowi osadnicy? Niewątpliwie z terenów silniej zaludnionych, a takimi były okolice Bochni, Wiśnicza mające doskonałe gleby, zamieszkałe o wiele dawniej niż okolice Żegociny. Przecież np. Kolanów czy Łapczyca, Chełm, są wymieniane w dokumentach o przeszło 150 lat wcześniej niż Żegocina. Objaw to powszechny, że z okolic gęściej zaludnionych przenosiła się ludność do miejscowości o słabym zaludnieniu. Pamiętamy wyjazd ludzi z naszego terenu po I-szej wojnie w poznańskie, na Pomorze, Wołyń, a po II-ej wojnie na Ziemie Odzyskane i na Mazury.

 Założenie parafii

    Wola Żegoty i sąsiednie wsie istniały już jakiś czas i posiadały pewną ilość mieszkańców skoro Żegota pomyślał o założeniu parafii, wybudowaniu kościoła i zapewnieniu mu odpowiedniego wyposażenia. Oczywiście na założenie parafii musiał uzyskać zezwolenie biskupa krakowskiego. Stało się to w r. 1293 i to jest pierwsza pewna data dotycząca Żegociny jak już na początku wspomniano. Przedtem zaś mieszkańcy tych okolic chodzili do nieco wcześniej założonego kościoła w Trzcianie, gdzie obowiązki duszpasterskie pełnili zakonnicy z zakonu klasztoru św. Marka w Krakowie, mający tu swój klasztor.
   Odczytany w tłumaczeniu polskim dokument o założeniu parafii, jej uposażeniu znajdujący się przed wojną w archiwum N. Sącza. Pierwszy kościół drewniany stał podobno nie na tym miejscu, co dzisiejszy, lecz poza stodołami plebańskimi. Była to parafia obszarem bardzo duża, mająca około 34 km2. Ile jednak miała mieszkańców w chwili jej powstania, tego już wiedzieć nie będziemy, albowiem pierwsze wiadomości o tutejszych parafiach mamy dopiero z czasów Wł. Łokietka, z lat 1325-1327, a to dzięki składanemu wtedy Świętopietrzu. Mianowicie każdy proboszcz był zobowiązany wtedy zbierać od swych parafian dla papieża pewną opłatę zależnie od ilości domów w parafii. Opłatę tę tzw. świętopietrze wręczali proboszczowie swemu dziekanowi, ten zaś oddawał ją za pokwitowaniem wysłannikowi papieskiemu. Odpisy tych pokwitowań znajdują się do dzisiaj w bibliotece watykańskiej w Rzymie. Akta te tuż przed I-szą wojną światową zostały odczytane przez naszego uczonego rodem z Mikluszowic prof. UJ Jana Ptaśnika, a Akademia Umiejętności w Krakowie wydała je drukiem.
  Na podstawie tych opłat świętopietrza, różnych w poszczególnych parafiach obliczył pewien uczony, ile ludzi mieszkało w każdej parafii w czasach panowania Kazimierza W. Otóż Żegocina płaciła za Wł. Łokietka i Kazimierza W. 3 skojce Świętopietrza. Dla porównania podam, że Rajbrot płacił za Kazimierza W. dwa razy tyle co parafia w Żegocinie, mianowicie 6 skojców, Królówka 10 1/2 skojca, Trzciana 18 skojców, Łapanów 8, Pogwizdów, Sobolów i Tarnawa po 5 skojców.
    Z tego wynika, że w parafii żegockiej mieszkało wtedy tylko 144 mieszkańców a w Rajbrocie, stanowiącym zaważę dla siebie odrębną parafię 3 razy tyle tj. 288 gospodarzy. Gęstsze też znacznie było zaludnienie Rajbrotu wynoszące 13 ludzi na 1 km2. Podczas gdy w Żegocinie tylko 4 osoby na 1 km2.
    Najmniejsza zaś parafia w Olchawie, powstała za Kazimierza Wielkiego i liczyła zaledwie 92 mieszkańców. Miejsce, gdzie w Olchawie stał kościół rozebrany w XVIII w., do dzisiaj pokazują.
   Rok 1846 zwany po wsiach rokiem przeszedł w Żegocinie dosyć spokojnie i nie zaznaczył da się żadnym rozlewem krwi. Przyszli tu wprawdzie obcy ludzie, dopytywali się o proboszcza, leśniczego, ale ksiądz energiczną postawą wstrzymali ich przed przeszukiwaniem plebani a dla ewentualnej ochrony kościoła zorganizował z parafian "wartę" którą oni jak pisze w księdze pamiętniczej, dość sumiennie pełnili. Widział natomiast kilka fur z przewożonymi pod eskortą chłopów dziedzicami z pow. limanowskiego np. z Łososiny G., ze Słomiany. Strasznym natomiast dla całej zachodniej Galicji był rok następny, wywołany długotrwałymi deszczami. Od wczesnej wiosny zaczął się straszliwy przednówek i zwłaszcza biedniejsi nie mając zboża, żywili się lebiodą, korzonkami perzu, który po wymoczeniu suszy li, tar lii i ewentualnie zasypywali odrobiną mąki, gotowali i spożywali w postaci wodnistej bryjki. Nie pogardzali nawet padliną, a były też gdzieś wypadki spożywania ciała ludzkiego. Z powodu takiego odżywiania ludzie puchli i ginęli jak muchy. Wywiązała się czerwonka i tyfus, od których ginęły zarówno dzieci jak i starsi. A najwięcej ginęło żebraków z obcych wsi, których zmarłych z głodu pod płotem nieraz znajdywano nie znając ich ani z nazwiska ani z miejscowości, skąd pochodzili. Oczywiście nasilenie głodu zależne było od urodzajności gleby, mniej więc ginęło ludzi na równinach mających lepszą glebę, a najwięcej kosiła śmierć ludzi z okolic podgórskich i w górach. W Rajbrocie w ciągu czterech miesięcy zmarło 944 osób, czyli codziennie przeciętnie 8 osób, których nawet czasem nie miał kto grzebać. W parafii żegockiej umarło w tym czasie 1036 ludzi. Podobne żniwo śmierci było w innych podgórskich parafiach. Głód i tyfus głodowy powtarzały się także w latach następnych, cholera grasowała szczególnie, w r.1855. Skutkiem tego liczba ludności parafii znacznie e^li w Żegocinie w r. 1836 według zapisek parafialnych było 9H osób, a w r.1853-906 os to w r. 1856 tylko 720 osób, a więc po 20 latach liczba ludności obniżyła się prawie o 200 osób. Podobnie w Łąkcie Górnej w tych latać ubytek ludności wynosi 200 osób, Smutne więc były w Żegocinie pierwsze lata po uwłaszczeniu, a drożyzna żywności była wielka, I tak korzec pszenicy w r. 2X 1854 kosztował 18 zł, żyta 16 zł, jęczmienia 12 zł, owsa 9 zł i jeszcze mimo tak wysokich cen nie można było zboża kupić bo i z Węgier trudno było dowieść. Nie brakło tylko wódki w 3 karczmach Żegociny, w Kochanówce czyli Kusi, w Pocieszce i Usterii. Wszystkie one były w rękach żydowskich i wszystkie rozpijały ludność, przeciw czemu występowali księża proboszczowie. Chłop przyzwyczajony do picia za pańszczyzny, kiedy za dodatkową pracę u pana otrzymywał od niego dopłatę w postaci kwitów na wódkę lub piwo, które miał wypić w karczmie swego pana, pił również po uwłaszczeniu i trudno mu było minąć karczmę mającą prawie tysiącletnią historię. Karczma stanowiła w średniowieczu uposażenie zakonów i biskupstw, przynosiła dochód królowi i książętom, kościołowi i panom. Czasem było ich po kilka w jednej miejscowości, a wszystkie miały przynieść dochód ich właścicielom. Wiecha lub wieniec przed karczmą były jakby szyldami wskazującymi czego można się w nich napić, piwa czy miodu. Szczególnie dużo było ich przy ważniejszych traktach, a od Bochni do Limanowej naliczono ich 17. W Muchówce przed 40 laty na szyldzie malowanym przez nałogowego pijaka był napis: "Memento mori" czyli pamiętaj, że umrzesz, a więc wstąp tutaj i uciesz się. Ponieważ i nasza Pocieszka od pocieszania strapionych wzięta nazwa. Napis zaś szyldu Spocynek na karczmie przed Łososiną G. wyraźnie na odpoczynek zapraszał, na ulżenie furmanom i koniom, które znały każdą karczmę i same ku niej z wozem z drogi skręcały.

    Nieraz, gdy już z czupryn zaczęły się kurzyć, przychodziło do bitki, stąd nazwy: Na Zbójcę /za Widomą/, Na Zboju, Zbójecka. Karczma była jakby zawadą przy drodze, stąd częste Zawady. Ale karczmy zastępowały też w dawnych czasach hotele czy gospody. Nazywano je wtedy austeriami. Tu można były w mroźną zimę wjechać do obszernej sieni, ogrzać się lub przed deszczem schronić, nawet przenocować. W Żegocinie przy ważniejszym trakcie "do wód" taka usterja była, a w Gierczycaoh nie tak dawno ją przebudowali, podobnie w Gdowie. W karczmach odbywały się wesela, chrzciny, a w czasie jarmarków grała muzyka. Tu bawiono się w zapusty w pewne dni na urodzaj owsa, w inne na pszenicę. Do pewnego stopnia zastępowały karczmy domy kultury, których jeszcze wtedy nie było. Ale z czasem namnożyło się ich za dużo. W r. 1863 jeden szynk w Galicji przypadał na 30-50 chat. Żegocina miała w r. 1856 97 domów i 720 mieszkańców, czyli jedna karczma obsługiwały 32 domy. Nic więc dziwnego, że rozwielmożniło się pijaństwo, zwłaszcza że karczmy były w rękach żydowskich. Toteż co światlejsi księża, chcąc podnieść moralność parafian i odzwyczaić ich od pijaństwa, zachęcali do ślubowania od picia wódki. Koło roku 1800 prawie w całej Galicji odbyły się w tym celu misje. Do walki z pijaństwem wystąpił również jeden najwybitniejszych proboszczów w Żegocinie, ks. Jakub Janczy przebywając tu 32 lata od 1865-1897, który sobie postanowił za cel moralne podniesienie parafii. W jego ślady szli następcy, ks. St. Dutkiewicz i ks. Andrzej Pawicki, którzy podnieśli parafię także gospodarczo. To byli najbardziej dla Żegociny zasłużeni proboszczowie. Pracując tu przez równe 50 lat od 1865r. do pierwszych lat wojny światowe. O rozwoju gospodarczym Żegociny w tym czasie dzięki ich działalności chcę tu parę słów powiedzieć. Zacznę od szkoły.
    Szkoła parafialna w Żegocinie istniała już w XVI wieku, a w parafialnej księdze zapowiedzi /od 1610/ jest rector schole" /kierownik szkoły/ nieraz wymieniany. Pod zaborem austriackim nauczycielem w r.1786 był organista, pobierający rocznie z cyrkułu 25 zł i 6 sągów drzewa na opalenie sali szkolnej. W pierwszej połowie XIX wieku nie było w Żegocinie wcale szkoły /podobnie było też w innych parafiach np. w Łapanowie/, a stan taki trwał aż do r. 1866. Wtedy to ks. Janczy urządził szkołę prywatną w budynku parafialnym, a nauczycielem został Hipolit /Ferdynand?/ Lipiński, pobierając miesięcznie 7V 15zł,oraz 5 sągów drzewa na opał szkoły. Te pieniądze składały wsie, z których uczęszczały dzieci w liczbie około 120 z Żegociny, Rozdziela Górnego i Dolnego, Łąkty G., Belnego i Kierlikówki. Lipiński był dobrym nauczycielem, opiekował się zdolniejszymi uczniami i dzięki niemu kilku uczniów uczęszczało do gimnazjum w Bochni, niektórzy z nich zostali księżmi, a trzech nauczycielami. Z czasem wybudowano szkołę drewnianą, w okresie międzywojennym murowaną, piętrową dzięki staraniom zasłużonego ówczesnego wójta Piotra Kępy w r. 1928.
    Równocześnie rozpoczął ks. Janczy pracę nad podniesieniem moralności u swych parafian. Uważając pijaństwo za największe wówczas zło, a żydowskie karczmy za głodowy rozsadnik tegoż, zakazywał urządzania wesel w karczmach oraz chrzcin, jak to było wówczas w powszechnym zwyczaju, zabraniał chodzić do karczm na tańce i muzykę odbywające się tym co tydzień. Dzięki jego staraniom pijaństwo znacznie zmalało, a przy końcu jego pobytu prawie całkiem ustało, a z nim ustały bitki w karczmach oraz kradzieże, będące w latach 1870-1880 na porządku dziennym: dobierano się nie tylko do komór zabierając zboże, słoninę, ubrania, ale też wyprowadzano bydło i świnie. Jakiś złodziej okradł nawet kościół około r. 1869 zabierając kielichy, puszkę, krzyże, które następnie sprzedał żydowi. Nie całkiem bezpieczna była jazda gościńcem, bowiem parobczaki zaczepiali przejeżdżających przez wieś, czego doświadczył na sobie sam ks. Janczy, kiedy wracającemu późnym wieczorem z Bochni parobcy na granicy Królówki i Łąkty G. zatrzymali konie. Dopiero strzał drobnym śrutem z dubeltówki, którą ks. Janczy brał zawsze z sobą jadąc do Bochni, odstraszył napastników i puścili go wolno. Zasady moralności wszczepiał nie tylko w kościele, ale gdy zaszła potrzeba, wdrażał nawet "harapem" wiszącym w kancelarii  parafialnej, zwłaszcza młodym, nie zachowującym przedślubnej czystości. Utrzymywał kontakt z parafianami także drogą zetknięcia się bezpośredniego z nimi w czasie niedzielnych katechizacji, które odbywał co niedzielę w innej wsi w domach zamożniejszych gospodarzy. O jego dużym wpływie na parafie świadczy to, że dzięki niemu parafianie wybudowali nową  plebanię i budynki gospodarcze, a wreszcie kosztem 35000 zł kościół murowany z ciosanego kamienia w latach 1891-1895, którego wieżę za niską w stosunku do wielkości kościoła podniesiono o kilka metrów w roku 1931. Cennym zabytkiem kościoła jest stary duży dzwon "Mikołaj" z roku 1536 o średnicy 109cm Ważący 650 kg.  Hitlerowcy uszanowali jego wartość zabytkową i zostawili. Łączy się z nim legenda, że wołem wieźli go kiedyś do innej miejscowości, ale woły zmęczone ustały i dzwon pozostał w Żegocinie. Zabrali natomiast dwa mniejsze dzwony kupione po pierwszej wojnie światowej.
    W drugiej połowie XIX w. monotonia życia w Żegocinie ożywiała i znaczny element ruchu wniosła poczta. Przez Żegocinę prowadził wówczas główny trakt z Krakowa do najważniejszych wówczas uzdrowisk: Krynicy i Szczawnic. Były to czasy, gdy jeszcze nie było połączenia kolejowego z Tarnowa do Sącza do Krynicy. Poczta zastępowała wówczas linię kolejową, a Żegocina stanowiła jedną z najważniejszych stacji pocztowych. Tu zatrzymywały się na postój i odpoczynek bryki pocztowe z gośćmi jadącymi do kąpiel tu wymieniano konie, których dwie pary były zaprzężone do bryki. A bryk tych jeździło do kąpiel i wracało dziennie do 8. Poczmistrzem w Żegocinie był wówczas Antoni Rudnicki, właściciel 40 morgowej roli i dworku utrzymujący stale około 12 par koni, które służyły na zmianę do bryk pocztowych jadących z Krakowa przez Bochnię w stronę Sącza. Zapewne i Usteryja żegocka ciągnęła zyski z tego ruchu pocztowego udzielając w razie potrzeby nie tylko pokrzepienia na ciele, ale i noclegu. jad Żegocina prócz kilku, a może kilkunastu gospodarzy, kmieci czy półkmieci miała przeważnie ludność małorolną. Zagroda Janiczków i dzisiaj jeszcze nazywa się "do kmiecia" również kmiecie /a może półkmiecie, siedzący na połowie "roli" wynoszącej tu 60 morgów/ siedzieli na osiedlach zwanych do dzisiaj od dawnych ich właścicieli Piechówką, Baranówką, Kępówką, Patrówką, Waligórówką. Ludność małorolna musiała prócz pracy na roli, zarabiać w inny sposób na swe utrzymanie. Jedni wyrabiali gonty, mające stąd specjalistów w Żegocinie /Jędrzejek i Guzik/, inni obrabiali drzewo budulcowe i wozili do sienni, gdzie znajdowali nabywców zwłaszcza u Zawiszów nie posiadających lasów, inni szli na Węgry do żniw i do obróbki drzewa, /byli i tacy, co z kosą puszczali się za Wisłę na kosiarki/. Niektórzy wyjeżdżali na roboty sezonowe do Niemiec, a kilkudziesięciu młodych i silnych ludzi wyjechało "po dolary do Ameryki". Ludność Żegociny zmuszona do walki o byt, nie zajmowała się w XIX w. polityką, była zresztą słabo uświadomiona narodowo i politycznie. Ale z samym końcem XIX w. tygodnik ludowy, "Wieniec i Pszczółka "wydawany przez ks. Stojałowskiego znajdywał już czytelników, uświadamiających sobie swą polskość i nie uważających się już za "cysarskich" jak starsze pokolenie. O pewnym już uświadomieniu politycznym może świadczyć wiec, jaki Stojałowski urządził wprawdzie nie w Żegocinie, ale w Rozdzielu, a który swego mieszkania użyczył mu Antoni Szewczyk zapewne ku niezadowoleniu swego proboszcza. Kler bowiem zwalczał Stojałowskiego starającego się o narodowe uświadamianie ludu, a zarazem o podniesienie go ekonomicznie. /Spotkała go nawet za to klątwa ze strony niektórych biskupów galicyjskich, zdjęta potem przez papieży/.
    Takie stosunki panowały w Żegocinie w drugiej połowie XIX w.  Szczęściem dla ludności było, że następcy ks. Janczego /+1897 /proboszcze dr St. Dutkiewicz i Andrzej Pawicki prowadząc z obowiązku ludność w kierunku udoskonalenia duchowego, zajęli się energicznie również jego ekonomicznym podniesieniem.

    Pierwszy z nich zajął się najpierw młodzieżą opuszczającą Szkołę Podstawową i z myślą o niej założył Czytelnię, do której książek dostarczało Krakowskie Towarzystwo Oświaty Ludowej. Również w Ujeździe, w Łąkcie G. i Dolnej powstały Czytelnie, w których oprócz książek powieściowych znalazły się też książeczki rolnicze. Doceniał bowiem proboszcz wykształcenie rolnicze dla uzyskania lepszych plonów z roli. A słusznie rozpoczął od młodych, chcąc z nich zrobić postępowych gospodarzy. Dla rolników zakłada w r.1897 Kółko Rolnicze, które sprowadza nasiona i nawozy sztuczne: kości, tomasynę. W r.1898 powstaje tu dom  parafialny na zebrania, a w nim  sklep z wyszynkiem trunków. Chodziło bowiem o odciągnięcie ludzi od upijania się w karczmie i skierowaniu ich do sklepu prowadzonego przez parafian. W 1899 powstaje Pożyczkowa Kasa Raiffeisena, mająca służył ludności kredytem za niewysoki procent. Dotychczas bowiem za uzyskany, przeważnie u Żydów kredyt, trzeba było płacić lichwiarski procent.
   W r. 1902 staraniem proboszcza urządzony zostaje dwutygodniowy kurs sadownictwa, w którym bierze udział kilkudziesięciu gospodarzy i chłopców. W tymże roku rozdaje on dzieciom szkolnym 150 drzewek owocowych, aby obudzić w nich zamiłowanie do sadownictwa. Zapewne żyje niejeden gospodarz, który mając teraz swój sad, z wdzięcznością wspomina człowieka, który myśl jego zwrócił ku tej gałęzi dobrobytu wiejskiego. Przypomina się tu proboszcz z sąsiedniej parafii Rajbrotu, ks. Duszyński, który w inny sposób przyczyniał się do podniesienia ekonomicznego ludności. Otóż każdy młodzieniec, mający się żenić, musiał przed ślubem zasadzić pewną ilość włoskich  orzechów, a zwłaszcza śliw, tam się doskonale nadających. Nic   dziwnego, że w Rajbrocie powstała później wytwórnia śliwowicy, cieszącej się doskonałą marką. Również w Leszczynie sadownictwo rozwinęło się po I-szej wojnie w podobny sposób, a nauczyciel Burkowicz rodem z Bochni rozbudził zamiłowanie do sadownictwa. W Łącku, w którym szkoła nosi teraz jego nazwisko dla uczczenia pamięci wielkiego sadownika. Podobnie Grabie koło Łapanowa z wdzięcznością wspomina nauczyciela Sadowskiego, który tam pierwszy zaczął przed I-szą wojną szczepić szlachetne gatunki jabłoni.

    Oto instytucje, który powstały w ciągu kilku lat z inicjatywy jednego człowieka prawdziwego społecznika. Nie mówię tu o tym, że za jego krótkiej bytności w Żegocinie nowy zbudowany przez poprzednika kościół został urządzony i ozdobiony dużym kosztem przez parafian, oraz otoczony kamiennym obmurowaniem, na które kamienie podarował żyd Rosenblum, właściciel lasów żegockich, któremu znów proboszcz użyczył schronienia noclegu, gdy w r. 1900 groziło mu niebezpieczeństwo z powodu wystąpień wrogich Żydom, do których jednak w Żegocinie nie doszło.
   Od 1904 r. rozpoczyna swą działalność nowy proboszcz ks. Andrzej Pawicki. Z jego inicjatywy powstaje w Żegocinie Mleczarnia Związkowa, dla której zbudowano budynek piętrowy. Wkrótce powstaje w parafii 7 filii mleczarń. Masło wytwarzane w Żegocinie zyskało sobie wkrótce opinię najlepszego masła wytwarzanego w pow. bocheńskim.

    Z kolei powstaje Spółka Rolnicza, dla której zbudowano 2 magazyny na nawozy sztuczne i zboże, jeden w Żegocinie, drugi w Łąkcie Dolnej. W budynku dawnej karczmy Wąsówka w Łąkcie Górnej, będącej własnością dziedzica Łąkty, powstała Piekarnia Związkowa, która dotąd spełnia chętnie swe zadanie zaopatrując w chleb całą okolicę. Zachęcał do drenowania swych pól zwłaszcza, że 2/3 kosztów pokrywał skarb państwowy i sam zdrenował plebańskie pole. Rozszerzył plebański sad owocowy, zapoczątkowany przez ks. Janczego, który go żywopłotem głogowym ogrodził i zasadził w nim sto kilkadziesiąt jabłoni doborowych gatunków, będąc pod tym względem poniekąd wzorem dla innych gospodarzy utrzymujących sady.
    Dążąc do podniesienia oświaty swych parafian przyczynił się de otwarcia szkół w Belnem, Bytomsku i Kierkikówce i do wzniesienia budynków szkolnego w tych miejscowościach.
    Opiekował się młodzieżą a uzdolnionych chłopców posyłał do praktycznych zawodów. Takich działaczy miała Żegocina przed I-szą wojną. Warto tu przypomnieć, że w sąsiednim Rajbrocie w tym samym czasie podobną działalność rozwijał tamtejszy proboszcz ks. Padykuła, który również ekonomicznie chciał podnieść swych parafian zakładając tam w latach 1907-1913: Spółkę Rolniczo-Handlową, Kasę Reiffeisena, budując spółdzielnie suszarnie owoców. On również przyczynił się do powstania mleczarni mającej w samym Rajbrocie 2 filie, a sześć w okolicznych wsiach, wreszcie za jego staraniem stanęła 1-no piętrowa szkoła.
    Ekonomiczny rozwój Żegociny wstrzymała I-sza wojna światowa trwająca od 1914-1918 r. Nie oszczędziła ona również okolic Żegociny w listopadzie i w grudniu 1914r.  Pierwsze odziały wojsk rosyjskich pokazały się tu dnia 26. XI. Nie pierwszy raz je tu widziano. Stało się to już 65 l temu dnia i czerwca 1849 r. kiedy korpus Witebski w sile 15 tys. żołnierzy szedł wtedy przez Żegocinę, by stłumić powstanie węgierskie. Sztab zamiesi na plebani, żołnierzy rozlokowano po całej parafii. Nie całą dobę tu bawi już o godz.3-ej rano następnego dnia odeszli cicho nie uczyniwszy nikomu najmniejszej krzywdy, jak zanotował w księdze pamiętnej ówczesny proboszcz żegocki.
    W listopadzie zaś 1914 r. po walkach w dniu 26.11. z cofającymi się oddziałami wojsk austriackich po okolicznych górach, Rosjanie, przez ludność okoliczni "burkami* zwani od szarych płaszczy żołnierzy przeszli przez Żegocinę, idąc na zachód i dopiero powstrzymani w okolicy Szczyrzyca i Góry św. Jana cofając się zwolna powrócili tu po 9-ciu dniach w dniu 5 grudnia 1914r. staczając ciągłe walki z wojskami austriackimi oraż przybyłymi im na pomoc oddziałami pruskimi, które Rosjan zaatakowały od południa, od strony Rybia i Kamionny, a następnie od Limanowy i Kamionki. Obie strony walczyły zawzięcie przez 10 dni, a Rosjan, okopanych na wzgórzach Leszczyny dopiero walką na bagnety wypędzono z okopów, spaliwszy przedtem zapalającymi pociskami poważną część Leszczyny.
    Rosjanie pobici równocześnie koło Limanowy w zażartej walce zwłaszcza z wojskami węgierskimi na górze Jabłońcu wycofali się na wschód zatrzymując się dopiero na linii Dunajca. Smutną pamiątką tych krwawych walk, w czasie których kościół żegocki przez 2 tygodnie dłużył za szpital wojskowy są cmentarze wojenne, których w samej parafii żegockiej jest 6: 1/koło kościoła,2 na cmentarzu parafialnym, 3/w Łąkcie Górnej w Granicach, oraz trzy mniejsze w Łąkcie Dolnej. Spoczywa na nich 59 Austriaków, 592 Prusaków i 182 Rosjan, razem 823 ludzi. A iluż żołnierzy trzech walczących armii spoczywa na cmentarzu wojennym w Leszczynie, w Królówce na granicy Łąkty G. w Rajbrocie, na którym leży oko 200 żołnierzy, w Kamionce i gdzie indziej. W samym powiecie bocheńskim jest tych wojennych cmentarzy większych i mniejszych że, jak o tym świadczy napis na tablicy umieszczonej na krzyżu na cmentarzu wojskowym na terenie Królówki przy granicy Łąkty Górnej. Warto tam pójść, zobaczyć ten duży a zaniedbany całkiem cmentarz.
    W czasie tych walk Żegocina nie zaznała większych strat ani w domach, ani w ludziach. Toteż wdzięczna ludność parafii ufundowała w 1922 r. dwa dzwony kościelne największy nichz tiicfc wagi 220 kg posiada napis "Fundacja parafii Żegocina na pamiątkę wskrzeszania Polski", na drugim mniejszym także napis ze słowami "Na pamiątkę ocalenia Żegociny podczas wojny 1914r". Oba te dzwony zabrali hitlerowcy.
    Po wojnie Żegocina rozwija się normalnie tak pod względem oświaty jak i ekonomicznym mimo kryzysu gospodarczego od r.1930. Pracę tą prowadzą teraz wyłącznie ludzie świeccy w instytucjach poprzedni powstałych. Działa tam teraz Koło Towarzystwa Szkoły Ludowej pod opieką ówczesnego kierownika szkoły, obecnie inspektora szkolnego Fr. Radłowskiego, który pracuje w nowo wybudowanej szkole wypożycza książki i urządza przedstawienia, powstaje orkiestra ludowa. Młodzież się kształci w szkół średnich i wyższych.  
   
Dla kobiet prowadzi się kursy dla gotowania, bo letnicy zaczynają tu przyjeżdżać w czasie wakacyjnym. Podnosi się higiena równocześnie zwolna budownictwo domów i jeszcze prawie wyłącznie drewnianych. Bije się studnie, aby nie pić wody ze źródełek nieocembrowanych i z potoków, z których czerpano wodę tak jak kiedyś także na plabanii, nim w r. 1850 wybito tam pierwszą studnię na korbę.
   Znikają karczmy a na ich miejscu powstają instancje ekonomiczne. Maleje ilość rodzin żydowskich, powstają nowe sklepy, nastają jarmarki. Doskonale rozwija się sadownictwo i pszczelarstwo. Ustaje całkiem pijaństwo, młodzież zachowuje się kulturalnie, słowem Żegocina pod każdym względem idzie naprzód zyskując sobie opinię spokojnej, kulturalnej i postępowej wsi. 

Pańszczyźniane bunty                         -

  Za czasów Rzeczypospolitej dola chłopów była ciężka, głównie z pańszczyzny wynoszącej nawet 5 dni w tygodniu. Pod zaborem austriackim pańszczyzna trwała nadal tylko nieco złagodzona, bo ograniczeń, do 3-ch dni nie licząc innych powinności. Tak też było w Żegocinie, gdzie dziesięcinę snopową oddawano w myśl dyplomu lokacyjnego-parafii, jej proboszczowi. Stosunki pańszczyźniane były zapewne nie zbyt uciążliwe i układały się znośnie, nie słychać bowiem o jakich poważniejszych zadrażnieniach lub buntach. Co najwyżej chłopi żegoccy piszą skargę do cyrkułu bocheńskiego na księdza, że nie chce przyjmować owsa mierzonego ćwiercią chłopską i licho oczyszczonego przez tzw. wianie, bo młynków zbożowych jeszcze wtedy nie było. Widocznie ćwierć plebańska była większa, co jest możliwe, gdyż różne były wtedy miary, inna była np. miara bocheńska a inna lipnicka. Inna też była miara ćwierci napełnionej z czubem a inna zrównanej czyli tzw. strychowanej. Kiedy indziej niejaki Karol Kukla i Wawrzyniec Burkiewicz skarżą się w urzędzie cyrkułowym, że proboszcz nie chce przyjąć owsa czarnego, jako mniej wartościowego, a domaga się białego. Ale to drobiazgi. Bardziej oporni w składanie tzw. mesznego byli parafianie po uwłaszczeniu w 1948 r. Zarówno w tym roku jak i w następnym nikt tego mesznego nie oddał. A gdy proboszcz o meszne się upomniał, przedstawiciele gmin Łąkty Górnej i Dolnej oraz Bytomska korzystając z przejazdu cesarza austraickiego przez Bochnię w październiku 1851 r. wnieśli do niego petycję o uwolnienie ich o mesznego. Urząd cyrkularny załatwił to podanie odmownie, motywując swoją odmowę tym, że dziesięcina snopowa istotnie została zniesiona, ale meszne nie. Tu dodam, że za zniesienie dziesięciny snopowej, której wartość oceniono na 6.986 zł, proboszcz otrzymał odpowiednie wynagrodzenie, podobnie jak i za pańszczyznę na plebańskim wynoszącą rocznie 936 dni roboczych, których wartość oceniono stosunkowo nisko, bo na 1314. Nie słychać w Żegocinie z powodu pańszczyzny o jakich zadrażnieniach czy buntach, których widownią były sąsiednie wsie: Królówka i Rajbrot. W Królówce bunty te trwały przez wiek XVI, XVII a szczególnie w wieku XIII Królówka bowiem jako wieś królewska wolna była od pańszczyzny, a obowiązujący czynsz gruntowy i opłaty za robociznę uiszczała w pieniądzach, a częściowo w zbożu oraz drobiu, serach i jajach. Dopiero w XVII wieku po utworzeniu folwarku tzw. pańskiej roli z gruntów sołtysa zaprowadzono pańszczyznę przez 4 a 5 dni w tygodniu z łanu czyli roli, a prze 2 dni z pół łanu, przeciw czemu buntowała się ludność opierając się na przywileju Kazimierza Wielkiego. Nieraz przychodziło z tego powodu do poważnych nieporozumień z dzierżawcami Królówki, wsi królewskiej /stąd nazwa Królówka/ - należącej do starostwa lipnickiego. Najbardziej uciskał ich jednak starosta lipnicki, niejaki Karwicki, oczywiście szlachcic. W roku 1730 doszło nawet do uwięzienia buntowniczego wójta Królówki Jana Musa, którego uwięzionego w spichlerzu dworskim razem z przysięgłym Stańdą ludność w nocy uwolniła. Mus jednak po złożeniu go z wójtostwa został powtórnie uwięziony. Nic nie pomogło odwołanie się Królówki do sądu referendarskiego w Krakowie9 który, przysłał sprawdzić komisję do zbadania ale ostatecznie wydał wyrok dla mieszkańców Królówki nieprzychylny traktując zajście dworskie jako bunt. Jana Musa jako najbardziej opornego skazano na karę 100 plag postrąkiem, z których 50 miał dostać w czasie jarmarku w Lipnicy na wstyt i odstraszenie innych, 50 zaś przed dworem w Królówce. Również dwaj inni prowodyrzy dostali dwa razy po 40 plag przed dworem w Królówce. Uparci królewianie ponawiają skargę na starostę jeszcze w roku 1744, ale i ona nie wiele pomogła. Zarówno komisje jak i sądy referendarskie były nie życzliwe chłopom i tolerowały  samowolę starosty. Stosunki te zmieniły się dla chłopów dopiero wtedy, gdy dzierżawcą Królówki został Brodziński - ojciec poety Kazimierza, urodzonego w Królówce, a po śmierci ostatniego starosty lipnickiego Frydyryka Moszyńskiego, Królówka przeszła na własność skarbu państwa austriackiego i wtedy o buntach już nic nie słychać. Surowiej od Królówki został ukarany Rajbrot za bunt i opór przeciw pańszczyźnie. Również Rajbrot był wsią królewską, należącą do starostwa lipnickiego. Za polskich czasów nie było tu folwarku, istniało natomiast długi czas, bo jeszcze przy końcu XVII wieku samodzielnie sołtystwo, po którym do dzisiaj nazwa pola sołtyskie się utrzymuje. Dzięki braków folwarku nie było tu pańszczyzny, a mieszkańcy podobnie jak w Królówce opłacali czynsze w pieniądzach, zbożu i dorobiu. Stosunki zmieniły się w XVIII wieku za czasów austriackich, gdy około 18 roku zakupił Rajbrot od skarbu państwa Dunikowski, właściciel Wojakowej i tam mający swój dwór. Rajbrocianie obowiązani byli teraz w Wojakowie odrabiać pańszczyznę. Nie poszło to łatwo. Rajbrocianie bowiem, przyzwyczajeni dawniej jako wieś królewska do względnej wolności, buntowali się przeciw pańszczyznie, nie chcieli jej odrabiać, a jeśli znaleźli się war nich gotowi do wypełniania narzuconej im powinności, to inni twardziej oporni zawracali jadących lub idących na pańskie i śmiercią im grozili tak było zwłaszcza przez 2 lata, w r.1836 i 1837. Dunikowski jednak niw ustępował i zagroził sprowadzeniem wojska na egzekucję co się spotykało czasem i gdzie indziej i co uchodziło za najdotkliwszą karę. Gdy groźby nie skutkowały, Dunikowski odniósł się do cyrkułu bocheńskiego, który zapowiedział przysłanie tam wojska w oznaczonym czasie, mianowicie w niedzielę /24 po Ziel. Św / Rajbrocianie lekceważąc sobie groźbę pouciekali w lasy, tak że w tę niedzielę prócz księdza i organisty i kościelnego nie było w kościele nikogo.
    Na egzekucję przybyła kompania piechoty w liczbie 120 żołnierzy oraz 2 szwadrony konnej jazdy. Kawaleria jednak po 3 tygodniach z powodu trudności w pomieszczeniu koni /z których 2 padły/ odjechała, a na jej miejsce przyszła piechota z 80 żołnierzy. Potem jeszcze dosłano z Bochni pół kompani piechoty. Żołnierzy musiała utrzymywać wieś, oficerom dawał utrzymanie Dunikowski. Egzekucja trwała 3 miesiące przeważnie zimowe, będąc dla całej ludności najstraszniejszym ciężarem. Prawdopodobnie Rajbrocianie ugięli się pod presją tej egzekucji, bo o buntach w następnych latach już nic nie słychać.
    Rajbrocianie byli butni i już dawniej nieskłonni do uległości, a w roku 1700 zbuntowani przez organistę nie chcieli dawać mesznego proboszczowi, za co byli karani, a w roku 1836 podburzeni przez urlopników wystąpili przeciw księdzu, który nie chciał dać ślubu w niedzielę, gdy goście weselni przyszli pijani po nabożeństwie do kościoła, za co potem odcierpieli niektórzy w więzieniu, innych zaś przeznaczono do służby wojskowej.

Pasterze wołoscy

  Mówiąc o wypadkach XVI w. w Żegocinie należy wspomnieć o niezwykłych osadnikach, mianowicie pasterzach rumuńskich – wołowskich. Pasterze ci przez wiek XV i XVI szli od dzisiejszego Siedmiogrodu z« stadami owiec i kóz, wypasając je w Karpatach na polanach nie zajętych przez rolników i posuwając się zwolna od wschodu ku zachodowi dotarli do naszych gór jeszcze dalej na zachód nawet w żywieckie i na Śląsk cieszyński a nawet na Morawy* Na zimę schodzili ze swymi sadami z goi nieco niżej, gdzie cieplej niż w górach i o żywność łatwiej. Od tych to pasterzy przyjął się zwyczaj wśród polskich górali zwłaszcza na Podhalu zwyczaj wypędzania owiec do Tatr na lato, gdzie budowali szałasy a spędzania ich do wsi na zimę. Zwyczaj ten przy ją się też w forcach i Beskidzie Wyspowym, gdzie do niedawna spotkać było można szałasy i pasące się w lecie owce na Łopieniu, Mogielicy, Ćwilinie, a nazwa cześć gór Stłłów nad Limanową, zwanych Stołami, - mianowicie tzw. szałasy w paśmie Jaworza świadczą, że i tam kwitło życie pasterski przed laty. Ale nie trzeba daleko w obcych górach szukać siadów po pasterzach wołowskich, Przecież w samej Żegocinie i w Rozdzielu jest nazwa terenowa Koszary oraz Przysłop. A wszystkie te nazwy: Szałas, Koszar, Przysłop są to nazwy nie polskie lecz rumuńskie, podobnie jak rumuńskimi są też nazwy licznych Groni, Groników i inne rzadsze jak Cmerłeże, Lichły, Murienty. Rumuńska nazwa Przysłop spotyka się na oznaczeniu pewmego wzniesienia także w Muchówce, Woli Wieruskiej. Nazwy te to jest Koszary i rrzysło wskazują na możliwość przebywania tutaj pasterzy wołoskich, którzy po swojemu nazywali góry i lasy. Do pobytu tutaj mógł ich skłonić także łagodny klimat.
   Ale prócz nazw terenowych są jeszcze wskazówki, mianowicie niektóre wyrazy pospolite Starszym mieszkańcom Rozdziela/a może Żegociny/ jest znany wyraz watula na oznaczenie niepłodnej owcy, a także używany pogardliwie o kobiecie jest to wyraz rumuński podobny jak obagnic się±$. t j. okocić się /o owcy/, pstyra, pogardliwa nazwa kobiet i niedołęgów z rumuńskiej nazwy styra, oznaczającej niepłodną owcę. Ale wróćmy do Zbydniowa. Zbydniów, odłączony użEiłncKB fcie wiadomo dlaczego od parafii w Tarnawie, której część składową stanowił, należał do parafii Żegockiej jeszcze na początku XIX wieku i dopiero w 182' roku nastąpiło ponowne przyłączenie go do parafii w Tarnawie, gdzie zresztą Zbydniwianie ze względu na bliskość swej wsi już przedtem przeważnie chrzcili swoje dzieci, wożąc natomiast do końca tj. do roku 18Ś7 swych zmarłych na cmentarz w Żegocinie, Tu dodam, że w tymże czasie przyłączono do parafii łapanowskiej Wieruszyce, Wolę Wieruską i Ubrzeż, należące przedtem do parafii w Trzcianie. Dłużej niż Zbydniów należał do parafii Żegockiej Ujazd i Kierlikówka, gwarowo nazywana Kierkówka i tak czasem zapisywana w księgach parafialnych. Obie te wsie dopiero około roku 1875 zostały przyłączone do parafii trzciańskiej, zaś Łąkta Dolna dopiero w roku 1923 została podzielona między parafię trzcianską, a żegocką.
   Tu wypada zanotować wielki pożar w Żegocinie, jaki się wydarzył w 1665 r. Mianowicie 9 kwietnia po północy spalił się z niewiadomej przyczyny w gwałtownym pożarze młyn plebański, a w nim żona młynarza Kaspra i jego córka, oraz 5 krów i cały inwentarz z odzieżą i żywnością. Młyn ten odbudowano i jeszcze przez 200 lat przynosił dochód proboszcze, od którego wykupiono go w roku 1869 za 120 zł. Młyn z tartakiem nabyli chłopi, ale ostatecznie Kasper Bilski w roku 1L sprzedał go razem z domem i placem Żydowi Samuelowi Rosenblumowi, właścicielowi lasów żegockich.
   O czasach potopu szwedzkiego nie ma wzmianki w księgach parafialnych, chociaż wojska szwedzkie zajmujące Bochnię i Wiśnicz niewątpliwie były także w Żegocinie zdążając w stronę Limanowej i Sącza, który opanowały. O walkach ze Szwedami w tych okolicach świadczy najdowodniej figura w Kamionnej, postawiona na miejscu walki oddziału wojsk polskich zapewne Jerzego Lubomirskiego z jakimś oddziałem szwedzkim. Pamiątkową tę kolumnę odnowiono w 1962 r. z funduszów Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, albowiem z powodu uderzenia pioruna groziła jej ruina. O pobycie Szwedów w Zbydniowie mamy też notatkę historyczną, podobnie zapiska w księdze parafialnej w Trzcianie świadczy o napadzie Kozaków i wymordowaniu zakonników w tamtejszym klasztorze.
   O zniszczeniach spowodowanych najazdem Szwedów świadczyć może pośredni wykaz ról w Królówce /przed najazdem i po nim /.Mianowicie przed najazdem w roku 1649 siedziało tam 126 kmieci, zaś w kilka lat po najeździe, a to w roku 1660 było ich tylko 80,łanów zaś opuszczonych tzw. pustych było wtedy aż około 50, jeszcze w 5 lat potem było takich pustych gruntów 15.
   Takie zniszczenie spowodowała wojna szwedzka w Królówce. A czy dużo lepiej było w okolicznych wsiach, o których jednak brak nam takich wiadomości, jak o Królówce.

Reformacja

    Ruch innowierczy, tak żywy w XVI w., nie ominął też Żegociny oraz jej okolic. Oczywiście nie lud, ale szlachta w pierwszym rzędzie przejmowała się ruchami religijnymi, idącymi od Zachodu. Szczególnie szerzył się wśród okolicznej szlachty arianizm, a szlachta przyjmująca go wypędzała nawet księży ze swych parafii, zamieniała kościoły na zbory ariańskie, przy których osadzała księży wyznających arianizm, zabierała księżom grunta plebańskie, nie płaciła oczywiście dziesięcin kościelnych. Wyznawcami arianizmu byli właściciele Szyku, Rybia Nowego, Łososiny Górnej i dalszych okolic za Limanową np. Mecinie, gdzie arianizm szczególnie silne zapuścił korzenie. Arianinem był przez pewien czas Joachim Lubomirski, właściciel Tarnawy, gdzie rodzina Lubomirskich, stawiając w roku 1801 kościół murowany, pomnik kamienny mu w niej wystawiła.
    Również Otwinowscy, właściciele Żegociny byli arianami, a jeden z nich Erazm Otwinowski, zagorzały arianim w czasie procesji kościelnej w Żegocinie w oktawę Bożego Ciała napadł na księdza, wyrwał mu z rąk monstrancję i połamał ją. Stało się to przed rokiem 1565, w którym to zajście jest opisane w czasie   wizytacji biskupiej. Tego Otwinowskiego oskarżonego o świętokradztwo bronił przed trybunałem w Lublinie Mikołaj Rej, znany twórca literatury polskiej, wyznający kalwinizm.
    Również następny właściciel Żegociny, Jan Chłopicki, też arianin miał nawet kościół spalić, lecz najprawdopodobniej spalił po usunięciu proboszcza, dokumenty parafialne, dotyczące dziesięcin kościelnych, które dopiero po śmierci Chłopickiego, przywrócony do kościoła proboszcz, zdołał z powrotem odzyskać od wsi parafialnych.

Wsie do parafii żegockiej należące w XVII i XVIII wieku

    Do parafii żegockiej należały w XVI wieku wsie następujące: Żegocina, Bytomsko, Rozdziele Górne i Dolne, Łąkta Stara /czyli Górna/, Skrzydłówka i Konice, będące wtedy samodzielnymi osobnymi osadami. W XVII wieku oprócz wymienionych należą jeszcze Ujazd, Kierlikówka nawet Zbydniów, zwany wtedy jeszcze Zbygniewem, od imienia dawnego Zbygniewa /stąd Zbyszek/ zwanego dzisiaj Zbigniewem. Tutaj Zbydniowanie chrzczą swe dzieci, według zapisów w księgach metrykalnych, tu chowają swych zmarłych. To też jeszcze w 1754 roku proboszcz żegocki ks. Utylski chrzci syna właściciela Zbydniowa Antoniego Dembeńskiego, łowczego krakowskiego, w dworskiej kaplicy w Zbydniowie, nadając mu według życzenia rodziców aż 5 imion. Ale nie to jest ważne. Uderza zapiska, że ojcami chrzestnymi są biedacy zbydniowscy, mianowicie Kasper Ciurak i żona Zuzanna. Wybór zaś biedaków na rodziców chrzestnych podyktowało rodzicom dziecka ówczesne przekonanie, że oni przynoszą szczęście chrześniakowi i że się bidzie dobrze chował. Jest to jeden z rysów obyczajowych staropolskiej szlachty, co podkreślają historycy obyczajów staropolskich. A skorośmy tu dotknęli dawnego obyczaju, wspomnijmy o pewnym przesądzie, jakiemu hołdował jeden parafianin źegocki odnośnie do chwytania ptaków w sieci. Tego ptasznika, który się zakradł do kościoła żegockiego przychwycił tam proboszcz. Chłop zapytany przez proboszcza, co tu robi tłumaczył się, że chciał sobie wziąć święconej wody, aby pokropić nią swe sieci, w które chwytał jesienią kwiczoły, do takich bowiem pokropionych sieci, dobrze idą kwiczoły. Ksiądz po takim wyjaśnieniu wypuścił wolno z kościoła naszego ptasznika, zwłaszcza że się może spodziewał jakiego rewanżu. Kwiczoły bowiem chwytane jesienią na jałowcach są niemałym przysmakiem. Toteż chłopi ptasznicy chętnie je chwytali na sprzedaż w mieście lub dla obdarowania kogoś zamożnego, co jeszcze przy końcu XIX w nieraz się trafiało.

O autorze:
Czesław Blajda.

   Czesław Wincenty Blajda (ur.14 września 1915 w Rozdzielu, zm. 16 maja 1995 w Krakowie) - polski geograf, etnograf, społecznik i historyk. Rozpoczęte jeszcze przed wojną studia na Uniwersytecie Jagiellońskim zakończył zdobyciem tytułu magistra etnografii i etnologii w roku 1946, a w roku 1953 tytuł magistra geografii. Wielce zasłuzony dla rozwoju turystyki w Małopolsce, w tym w ramach Polskiego Towarzystwa Schronisk Młodzieżowych. Autor przewodników i opracowań biograficznych: "Rozdziele w powiecie bocheńskim" oraz "Żegociną dawna i współczesna", a także wielu artykułów w prasie turystycznej.
  Za długoletnią pracę zawodową i społeczną został odznaczony krzyżami Kawalerskim i Oficerskim Odrodzenia Polski oraz Medalem Komisji Edukacji Narodowej.

[wstecz]