Rafał Ziemkiewicz w jednej z najlepiej sprzedających się
publicystycznych książek ostatnich lat pt. "Polactwo" stwierdza, że nasz
naród ma niespotykaną skłonność do upamiętniania i gloryfikowania zrywów
narodowych, które zakończyły się klęską. Nieco dalej pisze, że Polacy
"zaczadzeni niekończącym rozpamiętywaniem własnych klęsk" stworzyli na
swój użytek pojęcie "zwycięstwa moralnego", które miałoby - wg redaktora
Ziemkiewicza - pełnić funkcję rozgrzeszenia i pocieszenia narodu ogłupiałego przez
romantycznych wieszczów wzywających do walki nie o zwycięstwo militarne czy polityczne,
ale o poświęcenie dla wzniosłej idei. Autor Polactwa swój wywód kończy winsokiem:
dopóki nasze społeczeństwo nie uwolni się od gloryfikowania porażek, niepowodzeń,
tak długo nie będzie zdolne do konstruktywnych działań.
Pozwoliłem sobie odwołać się do wypowiedzi red. Ziemkiewicza,
którego skądinąd cenię za odwagę głoszenia niemodnych dziś prawicowych poglądów,
gdyż - jak uważam - jego opinia w kwestii oceny polskich zrywów narodowych jest
tożsama ze stanowiskiem coraz większego grona naszych rodaków. Jedną z ważniejszych,
jak sądzę, przyczyn upowszechniania się wśród współczesnych Polaków sceptycyzmu
wobec rozpaczliwej walki z okupantem czy zaborcą jest fakt współczesnego otwarcia się
granic Europy i związana z nim emigracja zarobkowa. Polacy podejmują pracę w
europejskich metropoliach i dostrzegają, że wobec ich wielkości, bogactwa polska
stolica prezentuje się często bardziej niż skromnie. Dobrobyt Zachodu silnie
kontrastuje z polskim niedostatkiem. I tu w niejednym rodzi się gorzka, niemal cyniczna
refleksja, której owocem jest stanowisko zbliżone do poglądu autora Polactwa. Bo i po
cóż było podejmować nierówną walkę, wykrwawiać polski naród, skazywać młodzież
na zsyłkę bądź terror zaborcy, poświęcić życie ok. 200 tys. żołnierzy i cywilów
w okupowanej przez hitlerowców Warszawie w 44 r. Po co Sybir, masowe egzekucje, kalectwo,
psychiczna trauma, polski romantyczny heroizm skoro dziś jesteśmy państwem biednym,
stale w "ogonie" zamożnego Zachodu? Wielu powie: cóż przyszło Polsce z jej
wszystkich moralnych zwycięstw, skoro militarnie przegrała i w 1830 i 1863 i 1944, skoro
świat nas nie docenił, ani nam nie pomógł?
Dziś z perspektywy przeszło 60 lat widać dobrze, że heroiczne 63
dni powstania warszawskiego były niezwykle konsekwentną realizacją polskiego stanowiska
wobec hitlerowskiej przemocy. Najpierw był wrzesień 39, kiedy jako pierwsze państwo w
Europie mieliśmy odwagę stanąć do walki z machiną wojenną, jakiej wcześniej świat
nie widział; potem przyszły lata okupacji, w czasie której Polakom udało się
stworzyć największe państwo podziemne II wojny światowej; a kiedy po ustaleniach w
Jałcie okazało się, że mamy się znaleźć w strefie wpływów sowieckich, warszawiacy
postanowili wyzwolić swoją stolicę sami. Owszem, przegrali, ponieśli klęskę podobnie
jak w czasie kampanii wrześniowej, jak w powstaniach kościuszkowskim, listopadowym,
styczniowym.Ale czy można było inaczej? Czy wolno dziś, czy uczciwie jest mówić o
tamtych wydarzeniach wyłącznie w kontekście skutków ekonomicznych, demograficznych,
politycznych?
Na koniec przywołam słowa prof. Normana Davisa, autora jednej z
największych monografii poświęconych powstaniu warszawskiemu: "Prowadziłem
badania, coraz więcej czytałem i moja ocena powstania zmieniała się w miarę lektury.
Na początku byłem skłonny przyjąć wiele z konwencjonalnego obrazu, w którym
desperacka odwaga polskiego podziemia pozostaje w ostrym kontraście z
krótkowzrocznością jego przywódców. Im więcej się dowiadywałem, tym wyraźniej
dostrzegałem, że ten konwencjonalny obraz jest obrazem fałszywym, że zrodził się z
bolesnego doświadczenia klęski, z diabolicznej propagandy komunistów, z niezdolności
historyków do przeprowadzenia krytycznej analizy sojuszu aliantów. Dziś powiedziałbym,
że Powstanie Warszawskie było wspaniałym zbrojnym zrywem, który przeszedł wszelkie
oczekiwania, i że decyzja o jego rozpoczęciu - choć z konieczności ryzykowna - nie
była lekkomyślna." |